- Stwierdził, że
nie opuści Krakowa dopóki z nim nie porozmawiasz – Ania zajęła miejsce na
kanapie tuż obok mnie. W dłoniach trzymała miskę wypełnioną jakimiś chrupkami
kukurydzianymi. Była w zaawansowanej ciąży, więc kto by to wiedział, co jadła.
Wiedziałam, że
obecność Vettoriego w mieście nie pozostanie tajemnicą, zwłaszcza przed kimś
takim, jak moja najlepsza przyjaciółka, ale nigdy bym nie pomyślała, że z nią
porozmawia.
- Kazał ci mnie
przekonać? – w pytanie to wmieszałam tyle goryczy, na ile mnie było stać. Nie
podobało mi się to, że chodził z naszymi sprawami po ludziach, których ledwo
znał i nie miałam zamiaru tego ukrywać. Naszymi. Dawno w taki sposób o nim nie myślałam, dawno nie myślałam o nim i o mnie jako o nas i musiałam pamiętać, żeby więcej tego nie robić.
- Nie miej mu tego
za złe – wymamrotała, wkładając chrupkę do ust. – Widać, że mu zależy.
- A ty,
przepraszam, po czyjej jesteś stronie? – oburzyłam się, ale w sumie słusznie
się oburzyłam. Przecież Ania była moją przyjaciółką. Moją, nie jego.
- Po stronie
prawdziwej miłości, kochana – powiedziała wzniośle.
- Kurwa, Anka. Ani
trochę nie pomagasz. Wystarczy, że przyjdzie, zaświeci tymi jego oczami jelonka, który zbłądził gdzieś w lesie, a ty zaczynasz mi pieprzyć o prawdziwej miłości.
- Okej, robisz się
agresywna, dziecko nie powinno słuchać tylu wulgaryzmów, więc poprzeklinaj w
samotności, a potem do mniej zadzwoń. – Wiedziałam dobrze, że nie o mój język
chodziło, ale o fakt, że stałam się dla niej tragiczną towarzyszką. Zrzędziłam
i narzekałam, na nic nigdy nie miałam ochoty. Bardzo się zmieniłam przez cały
ten czas i samej było mi ciężko ze sobą wytrzymać. Nic więc nie powiedziałam i
grzecznie odprowadziłam kobietę do drzwi, gdzie się z nią pożegnałam i
zapewniłam, że przemyślę całą sytuację.
Nie chciałam myśleć
nad całą sytuacją.
Zbyt dobrze
wiedziałam, jak myślenie nad całą sytuacją się miało skończyć. Nienawidziłam
siebie za to, że byłam niesamowicie, niesamowicie zdenerwowana i nadal niesamowicie,
niesamowicie zakochana. Nikt nigdy wcześniej nie doprowadził mnie do stanu, w
jakim znalazłam się przez włoskiego siatkarza. Nienawidziłam jego, jednocześnie
nienawidząc siebie za to, że nadal go kochałam i dobrze wiedziałam, jak cała ta
historia miała się zakończyć. Któregoś dnia po prostu miałam mu odpuścić i
wiedziałam, że nie było w tym nic złego. Zranił mnie. Zranił mnie bardzo
dotkliwie – na tyle, że nadal miałam problemy z tym, by się pozbierać, ale jego
wizyta poprzedniego dnia utwierdziła mnie w jednym przekonaniu. Dopóki był przy
mnie, dopóki stał tuż obok, dopóki źrenice jego oczu były skierowane prosto na
mnie – wszystko było w porządku. Wszystko było w normie, a ja miałam znów
ochotę żyć. Natomiast w momencie, w którym kazałam mu wyjść, kiedy drzwi się za
nim zamknęły, wszystkie rany otworzyły się na nowo. Każda blizna na sercu
rozerwała się dokładnie w tym samym miejscu i nie mogłam nic na to poradzić.
Tak chyba po prostu
musiało być. Ktoś kiedyś gdzieś zapisał, że tej jednej biednej Gosi trafi się
taki jeden i nie będzie mogła sobie potem bez niego poradzić. Ale przecież nie
zrobił nic złego. Jego kariera była w pewnym momencie ważniejsza niż ona. I zdecyduje
się wyjechać na rok na drugi koniec świata, zostawiając ją samej sobie. Ale to
nic, bo zrozumie, że zrobił źle i wróci, a ona mu wybaczy, bo pomyśli, że i tak
na nic lepszego jej nie stać. Po prostu.
Chciałam się
zbuntować przeciwko tej wersji wydarzeń, dać mu jasno do zrozumienia, żeby
wracał do swojej cholernej, bajkowej Italii i dał mi raz na zawsze spokój, a ja
w końcu znajdę sobie przyzwoitego Polaka, z którym się ustatkuję i spędzę miłe
lata aż do starości...
Chciałam się
zbuntować, ale cały mój organizm buntował się przeciwko mojemu hipotetycznemu
buntowi, bo na myśl o spędzeniu czasu do spokojnej starości z „przyzwoitym
Polakiem” zrobiło mi się niedobrze. Wojna domowa na dobre wybuchła w mojej
głowie.
- Gratulacje, chyba
decyzja została podjęta.
Nie chciałam mu
wybaczać. Chciałam być na tyle silna, żeby wymierzyć mu kilka silnych ciosów i
zostawić, ale prawda była taka, że nie było mnie na to stać. Nienawidziłam go
za to, jak bardzo go pokochałam i jak bardzo nic z tym nie potrafiłam zrobić.
Postanowiłam wziąć
gorący prysznic, mając nadzieję, że może ciepła woda będzie w stanie zastąpić
moją dziwną potrzebę ciepła od drugiego człowieka. Ciepła woda nie była w
stanie tego zapewnić, a moje desperackie ruchy tylko utwierdziły mnie w
przekonaniu, że dla mnie innego wyjścia nie było. Nie mogłam tylko dać po sobie
tego poznać, kiedy znów mnie odwiedzi – a o tym miałam nadzieję, o ironio,
dowiedzieć się od mojej najlepszej przyjaciółki, która najprawdopodobniej, o
ironio po raz drugi, pozostawała z nim w kontakcie.
Włączyłam
telewizor, rozłożyłam się na wytartej kanapie i bezmyślnie gapiłam się w jego ekran. Spokoju nie dawał mi dziwny ucisk w okolicach żołądka, jakby chciał
mi coś przekazać, jakkolwiek by to nie brzmiało. Stwierdziłam jednak, że był on
spowodowany całą zaistniałą sytuacją i zignorowałam go. Nie wiedziałam, że mój
żołądek potrafił przepowiadać przyszłość.
Za oknem zapadła
kompletna ciemność, a ja nadal nie ruszyłam się ze swojego miejsca, nie za
bardzo wiedząc, co robić.
Moją dziwną nudę
przerwało pukanie do drzwi, które dodatkowo sprawiło, że wszystkie moje
wnętrzności postanowiły związać się w jeden supeł. Co więcej, zauważyłam też
narastające drżenie dłoni, przez co jeszcze bardziej bałam się nacisnąć klamkę.
Tajemniczy (lub i
nie tajemniczy, bo dobrze wiedziałam, kim był) przybysz nie niecierpliwił się.
Nie słyszałam żadnego nerwowego chrząkania, nawet nie zapukał po raz drugi.
Czekał. Stał w ciszy i czekał, najprawdopodobniej tak samo – miałam nadzieję,
że nawet bardziej – zdenerwowany niż ja.
W końcu zebrałam
wszystkie swoje siły i otworzyłam drzwi, a przede mną ukazała się sylwetka
Włocha. Nie miałam pojęcia co robić, czułam, jak bardzo się trzęsłam, a i on
patrzył się na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Jelonek, który zgubił się w
lesie, dokładnie tak wyglądał i to doprowadziło mnie do wrzenia. Kiedy tylko
postanowił wejść do środka i zamknął za sobą drzwi, bo ja nie byłam w stanie –
czara się się przelała. Zacisnęłam ręce w pięści i ruszyłam na niego w jakimś
dziwnym przypływie szału, okładając po klatce piersiowej, ramionach i
wszystkim, co napotkało na opór.
- Ty pieprzony
kretynie! – krzyczałam, nie zwracając uwagi na język, którym się posługiwałam. – Ty
idioto, nienawidzę cię! Nienawidzę cię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Tyle ci dałam, debilu! Przeprowadziłam się do Włoch i mieszkałam z tobą przez
rok – przez rok! A ty stwierdzasz, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy!
Nienawidzę cię, nienawidzę, nienawidzę...! – Mój wybuch czystej złości nie
zaskoczył tylko jego – chyba sama nie wierzyłam, że kiedykolwiek będzie mnie
stać na to, by tak na niego naskoczyć. Całę szczęście, że ani słowem się wtedy
nie odezwał, chyba czuł, że gdyby to zrobił, prawdopodobnie byłabym gotowa go
zabić.
Mężczyzna
przeczekał aż się wykrzyczę, nawet nie skrzywił się, kiedy otrzymał serie
ciosów, czym zapunktował.
- Należało mi się –
wyszeptał.
Jego głos sprawił,
że nieco oprzytomniałam. Otworzyłam zaciśnięte do tej pory powieki i spojrzałam
na niego, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Zdecydowanie ci
się należało. I cały czas się należy – skwitowałam w końcu i wzruszyłam
ramionami, grając obojętność.
- Gosia, mogę ci to
wytłumaczyć?
- Możesz próbować.
– Cały czas staliśmy na przeciwko siebie i nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, co
chyba miało wpływ na to, że wytworzyło się między nami dziwne napięcie.
- Tego się nie da
wytłumaczyć – przyznał z westchnieniem po dłuższej chwili milczenia. – Myślałem, że tak będzie lepiej. Nie.
Czekaj. Nawet chyba nie myślałem. Na pewno nie myślałem, bo żałowałem tego w
momencie, w którym ci o tym powiedziałem, ale musiałem utrzymywać, że to bardzo
mądra decyzja, bo przecież nigdy nie zrobiłbym tobie czegoś takiego, gdyby to
nie było mądre. Teraz wiem, że nawet gdyby to było mądre, to nie zrobiłbym
czegoś takiego, bo zostawianie ciebie nigdy nie będzie mądre.
- Jesteś idiotą –
skomentowałam, spuszczając wzrok. Zauważyłam, że siatkarz zbliżył się do mnie,
co skutkowało napięciem się absolutnie wszystkich mięśni mojego ciała.
- Idiotą, który
szalenie cię kocha – wyszeptał i wyciągnął rękę w moją stronę.
Zorientowałam się,
że właśnie nadszedł moment mojej ostatecznej decyzji. To nie była tylko jego
dłoń – to była nasza wspólna przyszłość. Pokręciłam głową, nie mogąc zrozumieć,
dlaczego i co tak właściwie się ze mną przez niego działo. Nie dowierzałam
własnej głupocie, ale jedno wiedziałam na pewno – jeśli miał zamiar w
przyszłości wyciąć mi jeszcze jeden taki numer, jego ciała nie znajdzie nawet Sherlock
Holmes.
Wzięłam głęboki
wdech i pozwoliłam, by najpierw ujął moją cały czas drżącą dłoń, a potem objął
swoimi silnymi ramionami i przyciągnął do siebie. Oparłam głowę na jego torsie
i poczułam, jak całuje czubek mojej głowy. Odetchnęłam, bo wiedziałam, że tak
po prostu już musiało być.
_______________________
Koniec.
Wszyscy, nawet ja, spodziewaliśmy się takiego zakończenia, ale robiłam wszystko, żeby nie było za słodko. Ja na miejscu Gosi zrobiłabym chyba to samo, ale oceńcie sami.
Ogólnie, chyba tragicznie nie było, ale muszę się nauczyć pisać nieszczęśliwe zakończenia, żeby tą słodycz happy-endów trochę urozmaicić, bo przecież tego się już nie da znieść.
Tradycyjnie, dzięki wszystkim, którzy tu byli przez cały ten czas i tym, którzy doszli i czytali i komentowali.
Nie opuszczajcie mnie, bo na pewno coś jeszcze mi się na mózg rzuci i z czymś wrócę. Tymczasem jestem też na czarnej kawie, gdzie co jakiś czas coś dochodzi.
Trzymajta się!
Ogólnie, chyba tragicznie nie było, ale muszę się nauczyć pisać nieszczęśliwe zakończenia, żeby tą słodycz happy-endów trochę urozmaicić, bo przecież tego się już nie da znieść.
Tradycyjnie, dzięki wszystkim, którzy tu byli przez cały ten czas i tym, którzy doszli i czytali i komentowali.
Nie opuszczajcie mnie, bo na pewno coś jeszcze mi się na mózg rzuci i z czymś wrócę. Tymczasem jestem też na czarnej kawie, gdzie co jakiś czas coś dochodzi.
Trzymajta się!