piątek, 5 grudnia 2014

Rozdzia 22

                  - Stwierdził, że nie opuści Krakowa dopóki z nim nie porozmawiasz – Ania zajęła miejsce na kanapie tuż obok mnie. W dłoniach trzymała miskę wypełnioną jakimiś chrupkami kukurydzianymi. Była w zaawansowanej ciąży, więc kto by to wiedział, co jadła.
                  Wiedziałam, że obecność Vettoriego w mieście nie pozostanie tajemnicą, zwłaszcza przed kimś takim, jak moja najlepsza przyjaciółka, ale nigdy bym nie pomyślała, że z nią porozmawia.
                  - Kazał ci mnie przekonać? – w pytanie to wmieszałam tyle goryczy, na ile mnie było stać. Nie podobało mi się to, że chodził z naszymi sprawami po ludziach, których ledwo znał i nie miałam zamiaru tego ukrywać. Naszymi. Dawno w taki sposób o nim nie myślałam, dawno nie myślałam o nim i o mnie jako o nas i musiałam pamiętać, żeby więcej tego nie robić.
                  - Nie miej mu tego za złe – wymamrotała, wkładając chrupkę do ust. – Widać, że mu zależy.
                  - A ty, przepraszam, po czyjej jesteś stronie? – oburzyłam się, ale w sumie słusznie się oburzyłam. Przecież Ania była moją przyjaciółką. Moją, nie jego.
                  - Po stronie prawdziwej miłości, kochana – powiedziała wzniośle.
                  - Kurwa, Anka. Ani trochę nie pomagasz. Wystarczy, że przyjdzie, zaświeci tymi jego oczami jelonka, który zbłądził gdzieś w lesie, a ty zaczynasz mi pieprzyć o prawdziwej miłości.
                  - Okej, robisz się agresywna, dziecko nie powinno słuchać tylu wulgaryzmów, więc poprzeklinaj w samotności, a potem do mniej zadzwoń. – Wiedziałam dobrze, że nie o mój język chodziło, ale o fakt, że stałam się dla niej tragiczną towarzyszką. Zrzędziłam i narzekałam, na nic nigdy nie miałam ochoty. Bardzo się zmieniłam przez cały ten czas i samej było mi ciężko ze sobą wytrzymać. Nic więc nie powiedziałam i grzecznie odprowadziłam kobietę do drzwi, gdzie się z nią pożegnałam i zapewniłam, że przemyślę całą sytuację.
                  Nie chciałam myśleć nad całą sytuacją.
                  Zbyt dobrze wiedziałam, jak myślenie nad całą sytuacją się miało skończyć. Nienawidziłam siebie za to, że byłam niesamowicie, niesamowicie zdenerwowana i nadal niesamowicie, niesamowicie zakochana. Nikt nigdy wcześniej nie doprowadził mnie do stanu, w jakim znalazłam się przez włoskiego siatkarza. Nienawidziłam jego, jednocześnie nienawidząc siebie za to, że nadal go kochałam i dobrze wiedziałam, jak cała ta historia miała się zakończyć. Któregoś dnia po prostu miałam mu odpuścić i wiedziałam, że nie było w tym nic złego. Zranił mnie. Zranił mnie bardzo dotkliwie – na tyle, że nadal miałam problemy z tym, by się pozbierać, ale jego wizyta poprzedniego dnia utwierdziła mnie w jednym przekonaniu. Dopóki był przy mnie, dopóki stał tuż obok, dopóki źrenice jego oczu były skierowane prosto na mnie – wszystko było w porządku. Wszystko było w normie, a ja miałam znów ochotę żyć. Natomiast w momencie, w którym kazałam mu wyjść, kiedy drzwi się za nim zamknęły, wszystkie rany otworzyły się na nowo. Każda blizna na sercu rozerwała się dokładnie w tym samym miejscu i nie mogłam nic na to poradzić.
                  Tak chyba po prostu musiało być. Ktoś kiedyś gdzieś zapisał, że tej jednej biednej Gosi trafi się taki jeden i nie będzie mogła sobie potem bez niego poradzić. Ale przecież nie zrobił nic złego. Jego kariera była w pewnym momencie ważniejsza niż ona. I zdecyduje się wyjechać na rok na drugi koniec świata, zostawiając ją samej sobie. Ale to nic, bo zrozumie, że zrobił źle i wróci, a ona mu wybaczy, bo pomyśli, że i tak na nic lepszego jej nie stać. Po prostu.
                  Chciałam się zbuntować przeciwko tej wersji wydarzeń, dać mu jasno do zrozumienia, żeby wracał do swojej cholernej, bajkowej Italii i dał mi raz na zawsze spokój, a ja w końcu znajdę sobie przyzwoitego Polaka, z którym się ustatkuję i spędzę miłe lata aż do starości...
                  Chciałam się zbuntować, ale cały mój organizm buntował się przeciwko mojemu hipotetycznemu buntowi, bo na myśl o spędzeniu czasu do spokojnej starości z „przyzwoitym Polakiem” zrobiło mi się niedobrze. Wojna domowa na dobre wybuchła w mojej głowie.
                  - Gratulacje, chyba decyzja została podjęta.
                  Nie chciałam mu wybaczać. Chciałam być na tyle silna, żeby wymierzyć mu kilka silnych ciosów i zostawić, ale prawda była taka, że nie było mnie na to stać. Nienawidziłam go za to, jak bardzo go pokochałam i jak bardzo nic z tym nie potrafiłam zrobić.
                  Postanowiłam wziąć gorący prysznic, mając nadzieję, że może ciepła woda będzie w stanie zastąpić moją dziwną potrzebę ciepła od drugiego człowieka. Ciepła woda nie była w stanie tego zapewnić, a moje desperackie ruchy tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla mnie innego wyjścia nie było. Nie mogłam tylko dać po sobie tego poznać, kiedy znów mnie odwiedzi – a o tym miałam nadzieję, o ironio, dowiedzieć się od mojej najlepszej przyjaciółki, która najprawdopodobniej, o ironio po raz drugi, pozostawała z nim w kontakcie.
                  Włączyłam telewizor, rozłożyłam się na wytartej kanapie i bezmyślnie gapiłam się w jego ekran. Spokoju nie dawał mi dziwny ucisk w okolicach żołądka, jakby chciał mi coś przekazać, jakkolwiek by to nie brzmiało. Stwierdziłam jednak, że był on spowodowany całą zaistniałą sytuacją i zignorowałam go. Nie wiedziałam, że mój żołądek potrafił przepowiadać przyszłość.
                  Za oknem zapadła kompletna ciemność, a ja nadal nie ruszyłam się ze swojego miejsca, nie za bardzo wiedząc, co robić.
                  Moją dziwną nudę przerwało pukanie do drzwi, które dodatkowo sprawiło, że wszystkie moje wnętrzności postanowiły związać się w jeden supeł. Co więcej, zauważyłam też narastające drżenie dłoni, przez co jeszcze bardziej bałam się nacisnąć klamkę.
                  Tajemniczy (lub i nie tajemniczy, bo dobrze wiedziałam, kim był) przybysz nie niecierpliwił się. Nie słyszałam żadnego nerwowego chrząkania, nawet nie zapukał po raz drugi. Czekał. Stał w ciszy i czekał, najprawdopodobniej tak samo – miałam nadzieję, że nawet bardziej – zdenerwowany niż ja.
                  W końcu zebrałam wszystkie swoje siły i otworzyłam drzwi, a przede mną ukazała się sylwetka Włocha. Nie miałam pojęcia co robić, czułam, jak bardzo się trzęsłam, a i on patrzył się na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Jelonek, który zgubił się w lesie, dokładnie tak wyglądał i to doprowadziło mnie do wrzenia. Kiedy tylko postanowił wejść do środka i zamknął za sobą drzwi, bo ja nie byłam w stanie – czara się się przelała. Zacisnęłam ręce w pięści i ruszyłam na niego w jakimś dziwnym przypływie szału, okładając po klatce piersiowej, ramionach i wszystkim, co napotkało na opór.
                  - Ty pieprzony kretynie! – krzyczałam, nie zwracając uwagi na język, którym się posługiwałam. – Ty idioto, nienawidzę cię! Nienawidzę cię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Tyle ci dałam, debilu! Przeprowadziłam się do Włoch i mieszkałam z tobą przez rok – przez rok! A ty stwierdzasz, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy! Nienawidzę cię, nienawidzę, nienawidzę...! – Mój wybuch czystej złości nie zaskoczył tylko jego – chyba sama nie wierzyłam, że kiedykolwiek będzie mnie stać na to, by tak na niego naskoczyć. Całę szczęście, że ani słowem się wtedy nie odezwał, chyba czuł, że gdyby to zrobił, prawdopodobnie byłabym gotowa go zabić.
                  Mężczyzna przeczekał aż się wykrzyczę, nawet nie skrzywił się, kiedy otrzymał serie ciosów, czym zapunktował.
                  - Należało mi się – wyszeptał.
                  Jego głos sprawił, że nieco oprzytomniałam. Otworzyłam zaciśnięte do tej pory powieki i spojrzałam na niego, nie wiedząc, co powiedzieć.
                  - Zdecydowanie ci się należało. I cały czas się należy – skwitowałam w końcu i wzruszyłam ramionami, grając obojętność.
                  - Gosia, mogę ci to wytłumaczyć?
                  - Możesz próbować. – Cały czas staliśmy na przeciwko siebie i nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, co chyba miało wpływ na to, że wytworzyło się między nami dziwne napięcie.
                  - Tego się nie da wytłumaczyć – przyznał z westchnieniem po dłuższej chwili milczenia. – Myślałem, że tak będzie lepiej. Nie. Czekaj. Nawet chyba nie myślałem. Na pewno nie myślałem, bo żałowałem tego w momencie, w którym ci o tym powiedziałem, ale musiałem utrzymywać, że to bardzo mądra decyzja, bo przecież nigdy nie zrobiłbym tobie czegoś takiego, gdyby to nie było mądre. Teraz wiem, że nawet gdyby to było mądre, to nie zrobiłbym czegoś takiego, bo zostawianie ciebie nigdy nie będzie mądre.
                  - Jesteś idiotą – skomentowałam, spuszczając wzrok. Zauważyłam, że siatkarz zbliżył się do mnie, co skutkowało napięciem się absolutnie wszystkich mięśni mojego ciała.
                  - Idiotą, który szalenie cię kocha – wyszeptał i wyciągnął rękę w moją stronę.
                  Zorientowałam się, że właśnie nadszedł moment mojej ostatecznej decyzji. To nie była tylko jego dłoń – to była nasza wspólna przyszłość. Pokręciłam głową, nie mogąc zrozumieć, dlaczego i co tak właściwie się ze mną przez niego działo. Nie dowierzałam własnej głupocie, ale jedno wiedziałam na pewno – jeśli miał zamiar w przyszłości wyciąć mi jeszcze jeden taki numer, jego ciała nie znajdzie nawet Sherlock Holmes.

                  Wzięłam głęboki wdech i pozwoliłam, by najpierw ujął moją cały czas drżącą dłoń, a potem objął swoimi silnymi ramionami i przyciągnął do siebie. Oparłam głowę na jego torsie i poczułam, jak całuje czubek mojej głowy. Odetchnęłam, bo wiedziałam, że tak po prostu już musiało być. 


_______________________
Koniec.
Wszyscy, nawet ja, spodziewaliśmy się takiego zakończenia, ale robiłam wszystko, żeby nie było za słodko. Ja na miejscu Gosi zrobiłabym chyba to samo, ale oceńcie sami.
Ogólnie, chyba tragicznie nie było, ale muszę się nauczyć pisać nieszczęśliwe zakończenia, żeby tą słodycz happy-endów trochę urozmaicić, bo przecież tego się już nie da znieść.
Tradycyjnie, dzięki wszystkim, którzy tu byli przez cały ten czas i tym, którzy doszli i czytali i komentowali.
Nie opuszczajcie mnie, bo na pewno coś jeszcze mi się na mózg rzuci i z czymś wrócę. Tymczasem jestem też na czarnej kawie, gdzie co jakiś czas coś dochodzi.
Trzymajta się!