Gdy tylko otworzyłam oczy, sięgnęłam po telefon i włączyłam
specjalnie przygotowaną przez siebie playlistę z najbardziej pozytywnymi
piosenkami, jakie byłam w stanie znaleźć w internecie. Nastroiłam się więc tak optymistycznie, jak tylko się dało, czesząc się i wciągając spodnie dresowe do tekstu piosenki
mówiącego o tym, że będzie to najlepszy
dzień mojego życia. Tak miało być. Tego dnia miała się zacząć seria
najlepszych dni mojego życia.
Spotkałam się z Anią i resztą dopiero na stołówce. Weszłam
pod namiot i bez chili zastanowienia ruszyłam w stronę kuchni greckiej, której
okoliczne stoliki stały się naszym miejscem na jedzenie. Załatwiłam sobie
lekkie śniadanie, po czym zabrałam się za codzienny rytuał manewrowania między
krzesełkami z tacą z jedzeniem.
Po kilku minutach znalazłam tyczkarkę, która pomachała do
mnie i pokazała wolne krzesełko koło siebie. Chwilę zajęło mi dotarcie do
grupy, ale w końcu mogłam spokojnie usiąść na swoim miejscu i zabrać się za
sałatki i pieczywo.
- Jak tam nasza młoda zdolna? – tymi słowami przywitał mnie
Darek. On również zaczynał tego dnia swoje zawody. Cieszyłam się, że będzie ze
mną na stadionie. Świadomość tego, że kogoś na tym ogromnym obiekcie będę znała
i będę mogła porozmawiać (oprócz trenerów i sztabu) naprawdę podnosiła mnie na
duchu.
- Trzyma się. A ty? – odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem.
- Damy radę – mężczyzna puścił oczko. – Polska się tak łatwo
nie daje.
- No pewnie, że nie! – zawtórowałam mu z szerokim uśmiechem.
– Będziemy walczyć.
- Twoje pierwsze igrzyska – przypomniała mi Ania. – Na pewno
pójdzie ci świetnie, musisz po prostu w siebie uwierzyć.
- Wiem, wiem, spokojnie – zapewniłam ją. – Nie mam zamiaru
poddać się na starcie. Jestem na równi z innymi sportowcami, faworyci kreowani
są dopiero po pierwszych biegach. – Powtórzyłam słowa swojego trenera, których
słuchałam już mniej więcej od dwóch tygodni.
-Tak jest! – Darek wyciągnął rękę i z wielką radością
przybiłam mu piątkę. Ania natomiast objęła mnie ramieniem.
- No a ty startujesz jutro – powiedziałam, odkrywając Amerykę.
- Tak, ale dzisiaj liczą się wasze występy – odparła
skinąwszy głową w stronę Darka. – Myślę, że uda mi się wtargnąć na stadion i
was dopingować na żywo, no a jeśli nie, to mam miejsce w pierwszym rzędzie przed
telewizorem w moim pokoju.
Zaśmiałam się w odpowiedzi, po czym stwierdziłam, że
powinnam się przygotować. Pożegnałam się więc grzecznie ze wszystkimi i
ruszyłam w stronę wyjścia, widząc, że Darek właśnie zamierzał zrobić tak samo.
- Hej! – Wydawało mi się, że do moich uszu dobiegł głos
Włocha, z którym rozmawiałam poprzedniego dnia. Uznałam jednak, że po prostu za
bardzo bym chciała ponownie usłyszeć jego głos, kiedy kieruje słowa prosto do
mnie i szłam dalej. Kilka sekund później poczułam czyjąś rękę na swoim
ramieniu. Doszłam do wniosku, że tego sobie nie mogłam ubzdurać i odwróciłam
się.
- Hej – wyszeptałam zaskoczona widokiem Vettoriego właśnie w
tym miejscu i o tej porze. W sumie, byłam zaskoczona tym, że do mnie podszedł.
W sumie, byłam zaskoczona wszystkim. Miałam nadzieję, że moje przywitanie nie
brzmiało jak pytanie, co zawsze było u mnie znakiem niepewności i zagubienia.
- Powodzenia dzisiaj – powiedział ten, po czym posłał mi
uśmiech, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę jednego ze stolików zanim
zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Kiedy zniknął z mojego pola widzenia, wzięłam głęboki wdech
i postarałam się podążać dalej w kierunku wyjścia nie dając po sobie znać, że
to jakkolwiek mnie ruszyło czy zaskoczyło. Nie ukrywam, było mi naprawdę bardzo
miło, że postanowił podejść, przywitać się i życzyć powodzenia, ale przez niego
straciłam resztki koncentracji i po powrocie do pokoju musiałam powtórzyć
rytuał nastawiania się do zawodów muzyką i każdym innym znanym mi sposobem.
To tylko
kwalifikacje, eliminacje, pierwsze biegi, Gocha – mówiłam do siebie, leżąc na
łóżku w swoim pokoju i patrząc się w sufit. Z głośników podpiętych do telefonu płynęła
głośna muzyka. Po prostu nie myśl o tym,
co się dzieje lub nie dzieje. Na te kilkadziesiąt minut zapomnij o całym
świecie i się, kurczę, porządnie przebiegnij. Żeby nikt nie miał wątpliwości,
po co tu przyjechałaś. Pokaż im wszystkim, że brak doświadczenia to nie brak
chęci i talentu. Pokaż im, że potrafisz.
Z takim właśnie nastawieniem pojechałam na stadion
olimpijski, który, szczerze mówiąc, przerażał mnie swoją wielkością i
pojemnością, jeśli chodzi o ilość kibiców. Oczywiście, brałam udział w zawodach
na różnego typu bieżniach na różnego typu stadionach. Teraz jednak byłam pewna,
że każdy jeden z nich był tak malutki, że ledwo je pamiętałam.
Po przygotowaniu się w szatni, ruszyłam na salę
rozgrzewkową, gdzie spotkałam wielu innych atletów, biegających, skaczących i
rozciągających się przed swoimi konkurencjami. Nagle wszystko to do mnie
dotarło. Naprawdę miałam wystąpić na igrzyskach olimpijskich. Poczułam nagły
przypływ adrenaliny, a serce zaczęło mi łomotać w piersi.
Poinformowano nas o tym, że kobiety biorące udział w
pierwszym biegu eliminacyjnym (w tym ja) miały udać się za wolontariuszem,
który pokazał nam drogę na płytę główną. Zaprowadził nas na miejsca startowe,
obok których stały plastikowe pojemniki – po jednym na każdą zawodniczkę.
Ściągnęłam więc dresy, które wrzuciłam do owego pudła, pozostając tylko w topie
i krótkich spodenkach. Podskoczyłam kilka razy, żeby nie zmarznąć.
Stałam na torze czwartym. Przyjrzałam się twarzon moich
przeciwniczek – nie rozpoznałam żadnej z nich, więc miałam się z nimi zmagać po
raz pierwszy. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Eliminacje to pestka, przecież to wiesz.
- On your marks!
Polecenie usłyszałam tak wyraźnie, jakby właściciel głosu
stał tuż za mną i mówił mi prosto do ucha. Podeszłam do bloków startowych, na
których, po ponownym wykonaniu kilku podskoków, ustawiłam stopy. Pochyliłam się
do przodu i ułożyłam dłonie tuż przy linii startowej. Byłam na to gotowa. Odetchnęłam głęboko.
- Set!
Komenda była krótka, ale tak samo wyraźna. Emocje, jakie we
mnie wywołała były jeszcze bardziej intensywne. Dobrze wiedziałam, co znaczyła.
Była ostatnim poleceniem przed startem. Jeśli moje serce mogło bić jeszcze
szybciej, to to własnie był moment, w którym przyspieszyło. Uniosłam biodra,
ustawiając środek ciężkości tak, by jak najlepiej wystartować.
To nie był długi dystans. Sprint. Wystarczyło właśnie dobrze
wystartować, a reszta szła sama. Tak. Wzięłam głęboki wdech, zaopatrując swoje
płuca w tlen i wyczekiwałam.
Bang!
Po usłyszeniu wystrzału nie myślałam dużo. Właściwie, nie
myślałam wcale. Nasłuchałam się już w ciągu swojego życia wielu wystrzałów i
reakcja na nie była odruchowa.
Napięły się wszystkie moje mięśnie – dokładnie to poczułam –
i wystartowałam. Pierwsze kilka metrów przebiegłam w pozycji nieco pochylonej,
aerodynamicznej, aby nie wytracić prędkości i nawet rozpędzić się jeszcze
bardziej. Dalej z każdym krokiem próbowałam się powoli prostować, jednocześnie
starając się skupić całą swoją uwagę na przebieraniu nogami. Pomagałam sobie
szybkimi ruchami ramionami tuż przy tułowiu. W sumie, nawet nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, w czym miało to pomagać, ale chyba nie o to
chodziło. Nie, musiałam biec dalej.
Nie tracąc koncentracji na torze pod moimi stopami, zerknęłam
szybko w prawo i lewo, sprawdzając, gdzie znajdują się moje przeciwniczki. Nie
zauważyłam nikogo. Przez chwilę obleciał mnie strach, że one wszystkie już
dawno ukończyły bieg, a ja zostałam kilometr z tyłu. Mimo, że biegłyśmy sto
metrów.
Nawet jeśli jakieś myśli miały przemknąć przez moją
świadomość, nie zdążyły, bo oto właśnie minęłam linię mety, za którą zaraz zaczęłam hamować. W końcu stanęłam i odwróciłam się w stronę, z której
przybiegłam. Cała reszta zawodniczek również zakończyła bieg. Wszystkie wyglądały
podobnie jak ja – pochylone, opierające się dłońmi na kolanach i uspokajające
oddech. A wyniki? Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, jak mi poszło?
Po raz pierwszy od momentu, w którym pojawiłam się na
stadionie, spojrzałam w stronę widowni. Wszyscy skakali i coś krzyczeli, co
jakiś czas w krzyki wplatając śpiew. Dopiero w tamtej chwili ich usłyszałam,
wcześniej musiałam być naprawdę głucha, skoro nawet nie zwróciłam na to uwagi.
W końcu się wyprostowałam i oparłam ręce na biodrach.
Szukałam wzrokiem jakiejś tablicy z wynikami, czegokolwiek. Czułam się bardzo
zagubiona. Już chciałam podejść do Amerykanki, która stała najbliżej i zapytać,
kiedy rzuciło mi się w oczy moje nazwisko. Na tablicy wyników. Pierwsze na
liście.
Potrzebowałam kilku sekund, aby całość zinterpretować.
Najważniejsze było to, że dostałam się do ćwierćfinałów. Westchnęłam głęboko,
kiedy wszystko do mnie dotarło, uśmiechnęłam się szeroko i uniosłam ręce nad
głowę, na co publiczność odpowiedziała brawami i okrzykami. Nie wiedziałam, czy
były skierowane do mnie, czy nie, ale i tak się nimi cieszyłam.
Dłuższą chwilę zajęło mi odnalezienie wolontariuszy
zajmujących się moim biegiem i zaczęłam tracić nadzieję na to, że kiedykolwiek
zobaczę mój dres. Na szczęście, organizacja imprezy była na na tyle wysokim
poziomie, że szybko odnaleziono właściciela (czytaj: mnie) jedynego
pozostawionego kompletu.
Po kilkunastu minutach dołączył do mnie trener, który
pogratulował mi biegu i powiedział, że zrobiłam naprawdę dobre wrażenie na
absolutnej większości zgromadzonych, bo absolutnie nikt na mnie nie stawiał.
Nie ukrywam, bardzo mnie to ucieszyło, bo lubiłam udowadniać ludziom, kiedy się
mylili.
Podczas drogi powrotnej do Wioski Olimpijskiej szkoleniowiec
dokładnie wytłumaczył mi, co zrobiłam dobrze, a co można było jeszcze poprawić.
Opowiedział mi, z kim najprawdopodobniej miałam spotkać się w następnym etapie
rywalizacji i jak powinnam się zachować. Zajęło mu to niewiele ponad dziesięć
minut, więc rozstaliśmy się zaraz po wyjściu z autokaru. Miałam ogromną
nadzieję, że o niczym nie zapomniał mi powiedzieć, ponieważ ćwierćfinał miał
się odbyć już następnego dnia i wszelakie poprawki w stylu, taktyce czy chociażby
kącie pochylenia na starcie powinny zostać wprowadzone natychmiast. Chyba
jednak żadnych przeciwwskazań nie było, stwierdziłam więc, że będę musiała po
prostu pobiec szybciej niż dzisiaj, nie zmieniając przy tym zbyt wiele. I nie
tracąc koncentracji.
Pierwszą myślą, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, był
prysznic. Mimo że moje sztandarowe dystanse nie były długimi – ba, właściwie najkrótszymi z możliwych –
wymagały ogromnego nakładu energii ze względu na intensywność pracy mięśni. Nic
więc chyba dziwnego, że potem jedynym, czego pragnęłam, była kąpiel i łóżko. Ten
bieg w sumie skutkami nie różnił się od każdego innego biegu w mojej karierze,
więc zasnęłam zaraz po tym, jak moja głowa spoczęła na poduszce.
__________________
Jest i następny rozdział i, chyba w końcu, zaczynają się właściwe igrzyska i zawody.
Mam nadzieję, że da się to przeczytać, więc miłego dnia i do następnego! :)
D.