piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 21

                   Obudziły mnie znajomo brzmiące głosy należące do dwójki moich przyjaciół, którzy akurat ze sobą rozmawiali. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po dziwnie jasnym pomieszczeniu, które już na pierwszy rzut oka raziło sterylnością.
                   - Gośka, dzięki Bogu – Ania poderwała się ze swojego krzesła i sekundę później stała już przy łóżku, w którym leżałam. – Lekarze mówią, że to nic poważnego, ale potrzebujesz chyba poważnej rozmowy. Podobno omdlałaś z wycieńczenia, tak powiedział nam twój doktor. Teraz mam wyrzuty sumienia, bo nawet nie sprawdzałam, czy coś jadłaś od kiedy...
                   Nie musiała kończyć, bo właśnie wszystko, co do tej pory nie dawało mi spać, wróciło i uderzyło mnie z takim impetem, że podskoczyłam na łóżku.
                   - Kochana, nie, nie rozklejaj mi się tutaj, to wszystko już minęło, przeszło, słyszysz? Przecież już o nim nie pamiętałaś.
                   - Tak – wyszeptałam cicho. Kłamałam, to było oczywiste, widziałam to w oczach przyjaciółki.
                   - No widzisz – uśmiechnęła się sztucznie, ciągnąc kłamstwa dalej. – Skoro już był ci obojętny, to nie ma co płakać. Musisz teraz szybko wrócić do zdrowia, chcesz przecież dalej startować, prawda?
                   - Nie wiem – odparłam ponownie szeptem, skupiając wzrok na niewielkiej plamce na prawie nieskazitelnie białym suficie.
                   - Nie ma się co poddawać. Przeszkody są po to, żeby je pokonywać, pamiętasz, kochana?
                   - Anka, daj jej już spokój, dopiero się obudziła – powiedział cicho jej mąż, zbliżając się do łóżka. – Pewnie chce sobie odpocząć.
                   Byłam mu naprawdę za to wdzięczna. Chyba. Nie do końca jeszcze wiedziałam, co czułam, na razie wszystko działo się o wiele za szybko.
                   - Zapomniałam o jedzeniu – powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. – Kiedy wracam do domu? – Przeniosłam wzrok na parę przede mną.
                   - Pozostanie pani na obserwacji jeszcze dzień czy dwa, a potem panią wypiszemy. Nic poważnego nie miało miejsca, wszystkie kości, wszystkie stawy mają się bardzo dobrze, jest pani za to wygłodzona i za pewne to było przyczyną utraty przytomności. – W progu Sali pojawił się niski, krępy mężczyzna w białym fartuchu, który był na niego zdecydowanie za ciasny.
                   W odpowiedzi tylko pokiwałam głową.
                   - Powinniśmy skierować panią do psychologa, bo zaburzenia odżywiania to bardzo poważna sprawa.
                   - To nie są zaburzenia odżywiania, proszę mi uwierzyć – odparłam cicho. – Po prostu byłam bardzo zajęta i nie było sposobności...
                   - Tak to się zaczyna, proszę pani, i nie wolno tego bagatelizować.
                   Dostałam bardzo długi i bardzo staranny wykład o tym, jak bardzo ważne jest racjonalne żywienie, zwłaszcza, kiedy wyczynowo uprawia się sport. Wszystko to od dawna wiedziałam, a poza tym miałam ochotę mu przerwać i oznajmić, że w jego kompetencjach, jako mojego lekarza, nie leżała edukacja żywieniowa, ale postanowiłam być miła. Poza tym, nie miałam siły się odezwać i nie miałam ochoty tego robić.
                   - Teraz proszę odpoczywać. W kroplówce znajdują się najpotrzebniejsze substancje odżywcze, które pomogą pani stanąć na nogi. To wszystko z mojej strony – oznajmił mężczyzna, po czym opuścił pomieszczenie.
                   Przez dłuższą chwilę panowała cisza i już chciałam się odezwać, kiedy zorientowałam się, że byłam całkiem sama. Nie zauważyłam nawet, kiedy moi przyjaciele wyszli – czy zrobili to zaraz, kiedy doktor wszedł, czy kiedy jego wykład zrobił się tragicznie nudny. A może wyszli na długo po nim, a ja nawet nie zdałam sobie z tego sprawy? Przestraszyłam się i musiałam wziąć kilka długich i głębokich wdechów, żeby się uspokoić.


                   Następnego dnia mogłam już wrócić do mojego krakowskiego mieszkania z zaleceniami (bardziej dla moich przyjaciół niż dla mnie), żeby pilnować ilości przyjmowanych przeze mnie pokarmów i płynów, chociaż zapewniałam wszystkich, że przecież pamiętałam, że przecież byłam sportowcem i nie w głowie mi były wybryki związane z żywieniem. Dosyć miałam problemów na głowie.
                   Wszystkie te dni spędzałam sama, głównie na rozmyślaniu i rozpamiętywaniu przeszłości. Przestałam się tak często ruszać z domu, bo straciłam do tego wszelką ochotę. Najczęściej po prostu siedziałam, czy też leżałam na kanapie otulona kocami i patrzyłam intensywnym wzrokiem w ekran telewizora, którego często zapominałam włączać. Mało się ruszałam, niewiele jadłam, rzadko kiedy przesypiałam noc.
                   Rzeczywistość nieco nabierała kolorów, kiedy odwiedzali mnie przyjaciele. Miło spędzaliśmy czas, ale kiedy tylko zamykali za sobą drzwi, cała wesołość odchodziła razem z nimi. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że mogłam przez tego jednego jedynego człowieka nabawić się poważnej depresji, ale przecież to było niemożliwe. Depresja spowodowana jest poważnymi problemami, a nie niezdecydowanymi idiotami.
                   Któregoś z kolejnych dni usłyszałam ciche pukanie do drzwi, bez namysłu więc podniosłam się by otworzyć, będąc pewną, że było to któreś z dwójki przyjaciół, którzy postanowili wpaść po popołudniowym treningu. Uśmiechnęłam się więc tak pogodnie, jak tylko potrafiłam i tuż po tym, jak nacisnęłam klamkę, uniosłam wzrok, by się przywitać.
                   Atak serca. To była moja pierwsza myśl. Na widok bardzo dobrze znanej mi twarzy moje serce najpierw na chwilę całkowicie się zatrzymało, a potem ruszyło ze zdwojoną prędkością. Poczułam suchość w ustach i chyba nawet nie byłam w stanie mrugnąć.
                   Widok Luci Vettoriego stojącego tuż przede mną był ostatnią rzeczą, której w tamtym momencie bym się spodziewała.
                   Mężczyzna uważnie mi się przyglądał, wydawało mi się nawet, że i on przeżywa swój atak serca, ale przecież to nie było możliwe. Przecież on nie miał serca.
                   - Nie – powiedziałam cicho, nie odrywając od niego wzroku. – Nie – powtórzyłam.
                   - Gosia, chciałem ci coś powiedzieć – zaczął siatkarz, nie odrywając ode mnie wzroku i unosząc dłonie, jakby chciał pokazać, że był bezbronny.
                   - A ja nie mam ochoty cię słuchać – odparłam cicho, czując, że do oczu napływały mi łzy. Bałam się tego, co widziałam. Co, jeśli przyjechał tu specjalnie dla mnie? Przebył tyle kilometrów, żeby ze mną porozmawiać, wydał tyle pieniędzy i to na marne, bo nie miałam zamiaru go wpuszczać. Ale co, jeśli w ogóle go tutaj nie było i właśnie rozmawiałam z powietrzem? Może było ze mną na tyle źle, że mój mózg postanowił wymyślić sobie jego obecność, żeby urozmaicić mój dzień. Ujawniały się właśnie moje największe pragnienia. I największe obawy jednocześnie. Tak bardzo chciałam, żeby był prawdziwy, podszedł, przytulił, powiedział, że tak naprawdę nigdy nie mnie zranił, że to był tylko dziwny sen i wszystko było dobrze. W tym samym czasie miałam wielką nadzieję, że siedział właśnie wtedy w tej swojej zimnej zasranej Rosji i cierpiał bardziej ode mnie.
                   - Daj mi dojść do słowa – dodał błagalnym tonem. Dostrzegłam łzy w jego oczach. Prawie płakał. Było mu przykro, widziałam to i nawet przez chwilę się zawahałam. Chciał mnie przeprosić, wiedziałam to bardzo dobrze.
                   Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie zważając na to, jak bardzo chciałam do niego wrócić, nie mogłam tego zrobić. Dosyć złego przez niego mi się przytrafiło. Nie mogłam być taka łatwa do zdobycia. Poza tym, rósł we mnie poziom gniewu. Nigdy bym nie przypuszczała, że wścieknę się tak na widok kogokolwiek kiedykolwiek, a tym bardziej, że będzie nim młody siatkarz o takiej aparycji.
                   - Nie chcę – wyszeptałam. – Proszę cię, wyjdź.
                   - Gosia...
                   - Wyjdź – powtórzyłam. Bałam się, że jeśli zaraz tego nie zrobi, zmienię zdanie. Musiałam się trzymać swojego. A on musiał mnie posłuchać. Bałam się również tego, że jeśli tego nie zrobi, rzucę się na niego z gołymi pięściami i zatłukę na miejscu.

                   Mężczyzna zwiesił głowę, odwrócił się i opuścił pomieszczenie. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, już niczego nie widziałam. Cały świat przesłoniły mi łzy.

________________
za tydzień ostatni

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 20

                 Minęło trochę czasu i w sumie chyba mi przeszło.
                 Rozpoczął się kolejny sezon, podczas którego postanowiłam skupić się tylko i wyłącznie na trenowaniu i startach w zawodach i nie przejmować się za bardzo niczym poza sportową stroną mojego życia. Czasami wieczorami, kiedy nie miałam co robić i nachodziło mnie dziwne uczucie samotności, wydawało mi się, że zmieniałam się w automat. Zaczynałam żyć jak robot, który pracował, spał, bez czasu na uczucia, rodzinę, która dawno o mnie zapomniała i przyjaciół. Tego ostatniego chyba żałowałam najbardziej i nie miałam pojęcia, jak to naprawić, chociaż tak bardzo chciałam móc znowu porozmawiać z Anią i Darkiem. Potem jednak zasypiałam, przychodził nowy dzień, przychodził kolejny trening i wracałam do rutyny.
                 Luca Vettori nie odezwał się do mnie słowem odkąd postanowił naszą znajomość zakończyć kilka miesięcy wcześniej. Nie przeszkadzało mi to, chociaż gdy czasem mijałam jego stare mieszkanie w Modenie, w której nadal trenowałam, czułam coś jakby ukłucie tuż pod sercem, szybko więc odwracałam wtedy wzrok i szłam przed siebie. Później omijałam dobrze znaną mi uliczkę, by nie musieć patrzeć na znajome drewniane drzwi frontowe.
                 Żyłam rutyną, która w sumie przestawała mi przeszkadzać. Spać, jeść, trenować. Spać, jeść, trenować. I tak w kółko, takie miałam wrażenie.
                 Pewnego dnia jednak w końcu uderzyło mnie to, jakim robotem bez duszy się stałam. Rutyna, owszem, była mi nawet potrzebna w życiu, bo była jedyną rzeczą, która sprawiała, że czułam się bezpiecznie i stabilnie. Ale czy i przyjaciele nie powinni zapewniać poczucia stabilności i bezpieczeństwa?
                 Tego samego dnia zadzwoniłam do Ani, by oznajmić, że kiedy tylko znajdę kilka wolnych dni, przylatuję do Krakowa. Przeprosiłam ją za to, że się nie odzywałam, za co najpierw nieźle dostałam po głowie, ale potem wszystko wróciło do normy.



                 Moje krakowskie mieszkanie wydawało się jeszcze bardziej puste niż poprzednim razem. Naprawdę miałam wrażenie, że nie zostało w nim już nic więcej oprócz starej kanapy, stolika do kawy i telewizora, który był włączony właściwie non stop, kiedy nigdzie nie wychodziłam.
                 Słuchałam muzyki, ale kiedy nagle wszystkie muzyczne stacje zasypywały widzów reklamami, postanowiłam poszukać jakiegoś ciekawego i może nawet ambitnego programu na wieczór. Naciskałam guzik pilota i patrzyłam, jak obrazy na ekranie zmieniają się z sekundy na sekundę. W końcu, jakby odruchowo, mój wzrok przyciągnął jeden ze sportowych kanałów transmitujący siatkarska ligę mistrzów, tak mi się przynajmniej wydawało. Nie przełączyłam więc na kolejną stację, uważnie przyglądając się zawodnikom na boisku.
                 I wtedy go zobaczyłam.
                 - Och, cześć, co słychać? – rzuciłam w stronę telewizora, czując, jak w gardle rośnie mi gula.
                 Spod zmrużonych powiek obserwowałam, jak Vettori w koszulce swojego nowego klubu pewnym krokiem zmierza za dziewiąty metr, żeby wykonać zagrywkę. Widziałam dokładnie, jak wyrzuca sobie piłkę do góry, wykonuje kilka kroków nabiegu, wysoko wyskakuje i uderza żółto-granatowy obiekt, trafiając idealnie. Przeciwnik nie miał szans poradzić sobie z tak wykonanym serwisem, więc skończyło się to punktem dla drużyny Włocha.
                 - Pamiętasz, jak powiedziałeś mi kiedyś, że moja obecność na hali dodaje ci skrzydeł? – zadałam pytanie nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. – Myślę, że kłamałeś – dodałam po chwili.
                 Zespoły rozgrywały kolejne akcje. Wyciszyłam telewizor, bo nie miałam ochoty słuchać komentatorów wykrzykujących znane mi nazwiska, w tym to jedno szczególne. Nie miałam ochoty słuchać dopingującej publiczności, która w tamtym momencie była dla mnie zbyt głośna. Chciałam posłuchać ciszy, która zawsze była dla mnie czymś przyjemnym i kojarzyła mi się z pięknymi chwilami spędzonymi właśnie z nim w Modenie.
                 Cisza.
                 Cisza, tylko ty i ja.
                 I dzielące nas szkło, które sprawiało, że przez chwilę myślałam, że wcale nie dzieliły nas tysiące kilometrów.
                 Zacisnęłam powieki i pokręciłam głową. Chyba jednak nie było ze mną tak dobrze, jak myślałam, że było. A przynajmniej było dobrze dopóki go ponownie nie zobaczyłam.
                 - Wariuję – wyszeptałam.
                 Chyba właśnie dlatego przed tamtymi igrzyskami byłam taką zdecydowaną singielką, stanowczo odmawiającą wszelkim zalotom ze strony płci męskiej. Moim zdaniem zakochani zawsze byli ludźmi szalonymi i kompletnie nieprzewidywalnymi, a ja tego nie potrzebowałam. Wtedy pojawił się on i sprawił, że o moich poglądach całkiem zapomniałam, a teraz żałowałam. Najbardziej chyba żałowałam tego, że bycie częścią czegoś tak niezwykłego tak bardzo mi się spodobało, że bez niego zaczynałam wariować. A chciałam być silna. Musiałam być silna, bo nic innego mi już nie pozostało.
                 Kolorowy ekran ponownie przyciągnął mój wzrok, a odnalezienie na boisku Vettoriego nie było dla mnie trudnym zadaniem.
                 - Przecież gdybym dodawała ci skrzydeł, teraz byś tak nie grał – powiedziałam cicho po jego kolejnym już świetnie wykonanym ataku. – Gdybym wiedziała, że ci przeszkadzam, nie przychodziłabym na twoje mecze, kretynie – kontynuowałam swój wywód w stronę telewizora.
                 Nawet nie miałabym mu za złe, gdybym usłyszała coś takiego z jego ust. Zawsze chciałam, żeby grał jak najlepiej, żeby był coraz lepszy w swoim fachu i nie chciałam mu zawadzać. Nie chciałam nikomu zawadzać. Dobrze więc, że uprawiałam dyscyplinę tak indywidualną, że nikogo nie musiałam przepraszać za swoje błędy. Nikogo oprócz siebie, ale lepiej mieć na sumieniu tylko swoją porażkę, nie całej drużyny. Tak było łatwiej.
                 Westchnęłam głęboko i wstałam. Chwilę pochodziłam po pokoju, co jakiś czas zerkając kątem oka w stronę telewizora. Nie trwało to długo, bo po kilkunastu sekundach ponownie usiadłam.
                 Kilka westchnięć później znów się odezwałam.
                 - Tęsknisz za mną chociaż troszeczkę? – wyszeptałam w końcu, czując jak do oczu napływają mi łzy. Od początku chciałam zadać mu to pytanie, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie była prawdziwa rozmowa i nie mogłam oczekiwać odpowiedzi. – Ja za tobą cholernie, chociaż nie chcę się do tego przed nikim przyznać, nawet przed samą sobą... ale chyba właśnie to zrobiłam – dodałam, opuszczając wzrok.
                 Mężczyzna za szkłem nawet nie spojrzał w moją stronę, za bardzo koncentrował się na swojej grze i na tym, żeby upewnić się, że po następnym spektakularnym ataku piłka odbije się od parkietu wysoko w górę. Uznałam, że nie była to raczej odpowiedź twierdząca.
                 Musiałam ponownie wstać, żeby rozchodzić wszystkie myśli, które zatruwały w tamtym momencie mój umysł. Po chwili stwierdziłam jednak, że chodzenie nie wystarczało, że chciałam pobiegać, ale odkładałam to na tyle długo, na ile się dało i starałam się wmówić sobie, że to nie po to, by jeszcze przez chwilę nacieszyć się jego widokiem.
                 Uznałam, że dobrym czynnikiem relaksacyjnym może być muzyka, sięgnęłam więc ręką do radia i włączyłam ulubioną stację pozwalając, by dźwięki zagłuszyły słuchanej dotąd przeze mnie ciszy. Nie spodobali mi się jednak smęcący wykonawcy, którzy tylko pogarszali sprawę, która i tak była już beznadziejna. Rozpaczliwie atakowałam przycisk, żeby zmienić stację, ale chyba wszyscy tam się zmówili i stwierdzili, że mnie dobiją najsmutniejszymi piosenkami, jakie tylko znajdą.
                 - To są kurwa jakieś żarty – wymruczałam, kiedy nie znalazłam niczego, co mogłoby mi pomóc.
                 W końcu nie pozostało mi już nic innego, chwyciłam więc moje ulubione buty do biegania w kolorze odblaskowej zieleni, założyłam je i wyszłam z domu, nawet nie przejmując się za bardzo tym, czy zgasiłam światło. Potrzebowałam porządnego wysiłku, żeby razem z potem pozbyć się wszystkich negatywnych emocji, które wręcz we mnie kipiały.
                 Biegłam cały czas przed siebie, wsłuchując się w miarowe tempo odgłosu moich kroków. Ta ich monotonia chyba mnie uspokajała.
                 Nie zorientowałam się nawet, kiedy świat stał się jakiś taki bardziej zamazany. Dopiero kiedy dotknęłam opuszkami palców swoich policzków, zorientowałam się, że płakałam. Ale właściwie dlaczego?
                 Nie rozumiałam samej siebie, nie rozumiałam swoich emocji, nie rozumiałam tych wszystkich uczuć, które najpierw sprawiły, że miałam wrażenie, że mogłam siłą woli przenieść Giewont pod Rzym, a teraz były przyczyną mokrych śladów łez, których słony smak czułam w ustach.
                 Może powinnam udać się do jakiegoś psychologa? Może jednak najlepiej od razu do psychiatry, bo wydawało mi się, że mój problem zaczyna być naprawdę niepokojący. Ania mówiła, że to było całkiem normalne, zwłaszcza, że po raz pierwszy się tak do kogoś przywiązałam, ale coś mi mówiło, że tylko chciała mnie pocieszyć. Moje szaleństwo sięgało zenitu.
                 Nie wiem, ile minęło czasu, ale w końcu zaczęło brakować mi tchu w płucach – pewnie po części od tego, że biegłam naprawdę szaleńczym tempem, a po części dlatego, że jeszcze przy tym płakałam.
                 Stanęłam natychmiast, a dookoła siebie nie widziałam nic oprócz ciemności i nie byłam pewna, czy to przez brak latarni, czy mroczki przed oczami. Pochyliłam się na moment, opierając dłonie o kolana i próbując wyrównać oddech, ale nie było to do końca możliwe, bo nie mogłam przestać płakać. Łzy złości, łzy smutku, łzy samotności – wszystkie spływały po moich policzkach i chyba nie miały zamiaru się kończyć.
                 Przeżywałam najprawdopodobniej największy kryzysowy wieczór od czasu naszego rozstania i nawet zaczęłam się w duchu cieszyć, że może w końcu zostawię to wszystko definitywnie za sobą.
                 W drogę powrotną ruszyłam ponownie na oślep, tym razem nawet nie starając się powstrzymywać płaczu. Nie zastanawiałam się nad tym, jak wrócę do domu, całą swoją uwagę skupiłam na tym, by się wypłakać, by skończył mi się zapas łez, który gromadziłam w sobie od tak długiego czasu...
                 I to był błąd.
                 Ujrzałam przed sobą dwa jasne punkty i przez chwilę wydawało mi się, że to mógł być rynek, że mogłam być już prawie w domu. Minęło kilka długich sekund nim zorientowałam się, że w moją stronę pędziło auto osobowe należące do kogoś, kto na pewno nie spodziewał się spotkać na ciemnej drodze zapłakanej biegaczki. Odwróciłam się natychmiast, chcąc uciekać, ale najpierw nogi nie chciały mnie słuchać, a potem najzwyczajniej w świecie było już za późno.
                 Najpierw usłyszałam pisk opon, ale dźwięk ten dochodził gdzieś z oddali i dało mi to nadzieję na skuteczną ucieczkę.
                 A potem czułam pod sobą tylko twardy asfalt i wykrzyczane przez mężczyznę przekleństwo.
                 Nie straciłam przytomności. Zdążyłam uskoczyć na bok i uciec przed śmiercią pod kołami. Przenikliwy ból dręczył prawą nogę na tyle, że nie miałam siły się podnieść.

                 - Proszę pani! – wykrzyknął ktoś w moją stronę, ale nie miałam ochoty odpowiadać. Ból kompletnie mnie obezwładnił, a potem była już tylko ciemność.


__________________
Najpierw ją zostawił Luca, teraz prawie potrącił ją samochód... Nie ma lekko. 

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 19

                  Czasem człowiekowi się wydaje, że gdy jest pięknie, coś zaraz się zepsuje. Że nie zasługuje na całe szczęście, które go spotkało i że lada moment ktoś to szczęście zabierze mu sprzed nosa. Na początku i mnie się tak wydawało, ale potem stwierdziłam, że życie z Włochem wcale nie jest takie kolorowe i może dlatego mojego szczęścia nikt mi nie odebrał - bo nie było idealne. Wydawało mi się, że tylko idealne szczęścia zasługują na to, żeby być odebrane, a te nieidealne się nie liczą.
                  Przez cały sezon mieszkałam z Lucą w Modenie i otwarcie mogłam przyznać, że idealnie nie było, bo co z tego, że ja należałam do osób z reguły spokojnych, kiedy on okazał się mieć kompletnie nieprzewidywalny, wybuchowy temperament, którym czasami doprowadzał mnie do szału. Zdarzało nam się kłócić o drobiazgi i w sumie mi to nie przeszkadzało, bo dzięki temu uciekaliśmy od rutyny, a w kłótniach zawsze najlepszym momentem było zawieranie zgody i zawsze do tego dążyliśmy.
                  Miesiące te na zawsze zapadły w mojej pamięci jako jedne z najpiękniejszych nie tylko z powodu dzielenia życia z siatkarzem. Wracałam do formy, uplasowałam się w światowej czołówce, co dawało mi wielką satysfakcję i kolejne nieidealne szczęście – bo idealnym byłoby przecież pierwsze miejsce. Siatkarski klub z Modeny zajął bardzo wysokie miejsce we włoskiej Serie A, więc po oficjalnym rozpoczęciu krótkich wakacji przed sezonem reprezentacyjnym mieliśmy co świętować.
                  Kupiliśmy prawdziwe, czerwone wino, zjedliśmy cudowną, włoską kolację, po czym rozsiedliśmy się na najwygodniejszej kanapie na świecie i wsłuchiwaliśmy w ciszę, która brzmiała pięknie. Mogłam się założyć, że w jego towarzystwie wszystko brzmiało dla mnie pięknie.
                  Wydawało mi się, że minęła wieczność, kiedy Vettori odetchnął głęboko. Dopiero wtedy przeniosłam na niego wzrok i zauważyłam, że czymś strasznie się denerwował. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłam?
                  - Co się dzieje? – zapytałam natychmiast, przerywając piękną ciszę swoim pełnym przejęcia głosem.
                  - Gosia, muszę ci coś powiedzieć – zaczął, a było to jedno z tych zdań, które zazwyczaj nie kończyły się dobrze – to bardzo ważne i wiedz, że dla mnie równie trudne.
                  Przygryzłam wargę i opuściłam wzrok. Miałam ochotę krzyczeć, żeby niczego nie mówił, żeby wszystko zostało tak, jak było. Nie potrzebowałam tej informacji, skoro miała być taka trudna. Nie chciałam tego słyszeć, mój organizm najwyraźniej dobrze o tym wiedział, bo poczułam drżenie dłoni. Mężczyzna chyba to zauważył, bo natychmiast chwycił je i nakrył swoimi, większymi, jakby chcąc mnie uspokoić, ale przecież gdyby chciał, żebym była spokojna, nie mówiłby tego wszystkiego.
                  W końcu, po chwili tylko pokiwałam głową, dając mu znak, żeby mówił. Nie byłam na to gotowa, ale jeśli były to złe wieści, pewnie nigdy bym się do nich nie przygotowała.
                  - Dostałem propozycję gry w Rosji w przyszłym sezonie – powiedział powoli, a ja starałam się przyswoić każde słowo z osobna tak, aby złożyć je potem w zdanie. Spojrzałam na niego natychmiast szeroko otwartymi oczami. – Myślę, że kontrakt został ułożony na bardzo dogodnych zasadach i go podpiszę. – Zrobił pauzę i przełknął ślinę, nadal patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko pokręciłam głową. – Wiem, że bardzo ci się tu podoba i będziesz chciała nadal trenować we Włoszech, więc postanowiłem, że wjadę sam. Nigdy nie myślałem, że to nastąpi, ale nasze drogi chyba się rozeszły.
                  - Nasze drogi się nie rozeszły, tylko ty chcesz wyjechać – wyszeptałam w końcu, nie wierząc w to, co usłyszałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy po moich policzkach popłynęły łzy, a świat stał się jakby bardziej zamazany. – Nie rób tego – dopowiedziałam błagalnym wręcz tonem.
                  - Nie chcę cię za sobą ciągnąć, a najłatwiej nam będzie, jak zamkniemy ten rozdział, zanim zaczniemy kolejny – widziałam, jak i w jego oczach pojawiły się łzy, dlatego byłam pewna, że już żałował swoich słów. A może tylko mi się wydawało?
                  - Nie – wyszeptałam ponownie.
                  - Masz wielu znajomych, którzy ci pomogą. Nawet tu, we Włoszech. Masz przecież Łukasza – pomimo ogólnego roztrzęsienia mojej uwadze nie umknął fakt, że jego głos był pełen goryczy, kiedy wspomniał mojego dobrego przyjaciela.
                  - Jak byłeś zazdrosny, to trzeba było mówić, a nie wyjeżdżać, kretynie! – wykrzyknęłam, chyba w połowie po polsku, chociaż nie zawracałam sobie tym głowy, po czym schowałam twarz w dłoniach, które wyrwałam z uścisku siatkarza.
                  Płakałam. Płakałam przed nim, bo nawet nie miałam ochoty udawać, że wszystko było w porządku. Przez tyle miesięcy żyliśmy razem, zasypialiśmy, budziliśmy się, jedliśmy razem. I w jednym momencie on sprawił, że wszystko zniknęło. Odebrano mi nawet nieidealne szczęście, które przecież nawet nie zasługiwało na to, żeby zostać odebranym. Tak sobie wmawiałam do tej pory. Od tamtej chwili wiedziałam już, że każde szczęście, nawet to najmniej znaczące, może zostać odebrane i sprawić tym niesamowity ból.
                  - Gosia, przykro mi – wyszeptał, czym sprawił, że posłałam mu kolejne spojrzenie przez palce. Po chwili się wyprostowałam i pociągając nosem spojrzałam prosto w jego brązowe tęczówki. Widziałam, że i on był bliski płaczu, więc dlaczego to robił? Byłam gotowa wyjechać do Rosji. Byłam gotowa przeżyć kolejny sezon bez niego we Włoszech, gdybym tylko miała gwarancję, że do mnie wróci, tymczasem obydwoje wiedzieliśmy, że popełniał błąd.
                  Pokręciłam głową i wstałam z kanapy, ruszając w stronę sypialni.
                  - Pakuję się i wylatuję do Krakowa – oznajmiłam, ale odpowiedziała mi tylko cisza.


                  - A to sukinkot! – Darek jedną ręką obejmował Anię, a drugą żywo gestykulował. Siedziałam w starym fotelu z nogami podkurczonymi pod klatkę piersiową. Rękawy bluzy naciągnęłam na dłonie i wpatrywałam się w niebo za oknem.
                  - Dlaczego to zrobił? – Głos kobiety był o wiele łagodniejszy i zmusił mnie, bym przeniosła na nią wzrok. Była w zaawansowanej ciąży i gładziła dłońmi miejsce, w którym rozwijało się jej dziecko. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym współczucia i smutku, który tylko jeszcze bardziej mnie denerwował. To ja byłam smutna, to ja byłam załamana, to ja byłam niesamowicie rozdrażniona. Przyszłam do nich, żeby im o wszystkim opowiedzieć, ale nie chciałam widzieć w nich emocji, które ja odczuwałam, a których oni nie rozumieli.
                  W odpowiedzi na pytanie tylko wzruszyłam ramionami. Kiedy kilka dni wcześniej wkładałam swoje ubrania do toreb, widziałam, jak stał w progu sypialni, w której zawsze tak przyjemnie spędzaliśmy czas, i uważnie mi się przypatrywał. W jego oczach też widziałam smutek, którego nie rozumiałam. Wielokrotnie tłumaczył mi wtedy, dlaczego to robił i że nadal byłam dla niego wyjątkowa, chciał tylko ułatwić naszą rozłąkę, chociaż w rzeczywistości robił coś zupełnie odwrotnego.
                  - On cię kocha – stwierdziła nadzwyczaj stanowczo Ania, nie odrywając wzroku od moich, prawdopodobnie opuchniętych, oczu. Nie płakałam w sumie wiele i nie spałam zaledwie jedną noc, ale skutki tego były natychmiastowe i bardzo widoczne. – Kochana, to jest oznaka troski, to widać gołym okiem. Nieudolnie, ale się troszczy.
                  - Wyszło na odwrót – wymamrotałam, przygrywając suchą wargę.
                  - Zrozumie, co zrobił, zadzwoni do ciebie i...
                  - On zrozumiał, zdecydowanie zrozumiał, co zrobił – odpowiedziałam. – Prawie płakał, gdy mi o tym mówił.
                  - Tym bardziej jestem przeświadczona o tym, że to był tylko taki wybryk. Długo bez ciebie nie wytrzyma. Pewnie już zastanawia się, czy by do ciebie nie napisać. – Kobieta posłała mi delikatny uśmiech, który tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
                  Wieczorem pożegnałam się z parą i wróciłam do swojego mieszkania. Nadal było bardzo puste, bo wiele rzeczy, jak się okazało, zostało w Modenie. Nie nalegałam jednak na ich odzyskanie, bo coś w głębi duszy mi podpowiadało, że zostawię sobie w ten sposób jakiś powód, by tam kiedyś wrócić.
                  Usiadłam więc na kanapie i starałam się z całych sił odepchnąć wspomnienia sprzed krakowskiego wesela dwójki moich przyjaciół, kiedy to razem z Lucą zasnęłam w miejscu, w którym teraz siedziałam sama. Uśmiechnęłam się nawet, kiedy przypomniało mi się, jak na niego krzyczałam, a jak on się tym nie przejmował i tylko śmiał się do siebie. Po chwili pokręciłam głową, bo stwierdziłam, że wspomnienia przestały mnie już bawić, a zaczynały powoli dobijać.
                  Westchnęłam głęboko i otworzyłam swojego laptopa, a gdy przy ikonce Łukasza pojawiła się zielona kropka, rozpoczęłam wideorozmowę.
                  - Cześć – zaczęłam nieśmiało.
                  - Gosia, cześć – dobrze mi znany, niski głos odpowiedział niemal natychmiast. – Co tam słychać? – mężczyzna zmrużył na moment oczy. – Nie jesteś we Włoszech?
                  - Nie, wyniosłam się na jakiś czas do Krakowa – powiedziałam bez entuzjazmu. Nawet rozmawiając z nim na odległość, i to przez internet, niechętnie utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy. Żygadło nadal często mnie onieśmielał.
                  - Coś się stało? – od razu zdawał się wyczuć sytuację, chociaż wydawało mi się, że wtedy po prostu moja twarz była jak otwarta księga.
                  - Ach, wiesz, szkoda gadać...
                  - Gośka, wiesz, że jestem dla ciebie dostępny dwadzieściacztery na dobę i możesz mi powiedzieć wszystko, więc mów bez krępacji.
                  - Wyprowadziłam się z Modeny i nie mam ochoty tam wracać, bo Luca stwierdził, że musimy zamknąć jeden rozdział, by otworzyć następny – i opowiedziałam mu całą historię, dokładnie przytaczając cytaty. Wiedziałam, że Łukasz był bardzo mądrym człowiekiem, czekałam więc na jakąś złotą myśl albo genialną radę, ale wszystko skwitował wzruszeniem ramionami i stwierdzeniem, że czasem się nie układa. Nie za bardzo wiedziałam, jak mu na to odpowiedzieć, przyszedł więc czas, by zapytać go o jego życie, a przestać zanudzać go swoim.
                  - Nie jest za wesoło, Gosia. Mam poważne problemy – powiedział cicho, jakby nie chcąc, żeby ktoś usłyszał.
                  - Co się dzieje?
                  - Nie zagram w kadrze w tym sezonie. Najprawdopodobniej nie – powiedział powoli i przygryzł wargę.
                  - O co chodzi? Dlaczego? – to stwierdzenie naprawdę mnie zaniepokoiło. – Może będę mogła pomóc jakoś, coś zaradzić?
                  - Nie, naprawdę nie ma potrzeby o tym rozmawiać, bo nie da rady nic z tym zrobić, tak czy tak... Doceniam szczere chęci, ale to na nic – powiedział ze smutkiem, po czym najzwyczajniej w świecie przerwał rozmowę. Rozłączył się nie dając mi szans na pożegnanie się, nie dając sobie pomóc.
                  Na początku bardzo się przejęłam i ogarnął mnie smutek, jeszcze większy niż dotychczas. Potem natomiast smutek zaczął przeradzać się w czystą złość. Byłam zdenerwowana. Rozdrażniło mnie to, że druga tak ważna dla mnie osoba postanowiła z jakiegoś niewiadomego powodu przerwać znajomość... Chciałam go zrozumieć i naprawdę chciałam mu pomóc, ale nie potrafiłam, bo on mnie do siebie nie dopuścił. Nie pozwolił mi zrozumieć i nie chciał, żebym mu pomogła. Czy to równało się z tym, że nie chciał już być moim przyjacielem? Starałam się, naprawdę się starałam. Właściwie chciałam pomóc obydwóm siatkarzom, ale obaj tego nie chcieli, obaj się odcięli. Dlaczego nie chcieli mojej pomocy, dlaczego nawet nie dali mi szansy udzielenia pomocy – Luce w życiu w Rosji, Łukaszowi w jego problemie?
                  Dlaczego nawet nie chcieli już ze mną porozmawiać?

                  Dlaczego nie chcieli już mnie?


________________
Zaczęło się w końcu coś dziać poza nieprzerwaną i wszechobecną słodyczą.

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 18

                 Treningi na siłowni były naprawdę ciężkie. Narzuciłam sobie od samego początku niezłe tempo, a ambicja kazała robić mi więcej powtórzeń niż pozostałe atletki, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i ludzkiej wytrzymałości. Chciałam wrócić do formy, chciałam wrócić do tej swojej bardzo dobrej formy z igrzysk, chciałam znowu znaleźć się wśród najlepszych, a jedyną drogą do tego była ciężka praca i hektolitry wylanego potu. Mimo że po siłowni zazwyczaj zaraz po przekroczeniu progu kładłam się do łóżka, bardzo lubiłam tam ćwiczyć, bo wiedziałam, że to mi pomagało. Później, na treningach na bieżni, zaczęłam zauważać zmiany – wchodziłam na coraz wyższy poziom.
                 Meeting w Rzymie, zaledwie tydzień po weselu w Krakowie, nie poszedł mi najlepiej, ale wiedziałam, że nic nikomu w świecie sportu łatwo nie przychodziło i na efekty musiałam zaczekać. Oczywiście, nie czekać biernie, ale ćwiczyć i dawać z siebie wszystko, żeby móc wejść do finałów na kolejnych zawodach. Podchodziłam do wszystkiego z dozowanym optymizmem i ciągle niemalejącymi ambicjami.
                 Luca w nowym klubie radził sobie naprawdę dobrze, bo oto na znacznej większości meczów występował w pierwszym składzie. Gdy tylko byłam w stanie, przychodziłam na jego mecze i gorąco dopingowałam wraz z innymi wybrankami siatkarzy, pośród których, szczerze mówiąc, czułam się tragicznie niezręcznie.
                 Bardzo ucieszyłam się, kiedy wolny dzień wypadł mi akurat wtedy, kiedy do Modeny na mecz przyjechał zespół z Trento, którego zawodnikiem był Łukasz.
                 Nie utrzymywałam z Żygadło jakichś poważnych kontaktów. Od czasu do czasu zadzwonił on, czasem to ja zadzwoniłam, chwilę pogadaliśmy i to by było na tyle. Cieszyłam się, że nasza znajomość całkiem nie przepadła, ale nosiłam w sobie taką potrzebę, żeby jednak porozmawiać z nim dłużej, żeby się spotkać tak, jak wtedy w Krakowie i, tak jak wtedy, stracić rachubę czasu. Wiedziałam jednak, że w ciągu sezonu, kiedy obydwoje mieliśmy niezwykle napięte terminarze, nie było na to szans, więc nie robiłam sobie zbędnych nadziei.
                 I chyba dlatego tak uradował mnie ten mecz.
                 Włoscy kibice rozszaleli się już na samym początku, chociaż oczywistym było, że nie będą w stanie dorównać atmosferze w polskich halach. Niemniej jednak, nie dawali za wygraną i śpiewali, skakali, krzyczeli, klaskali – jednym słowem starali się dawać z siebie wszystko tak, jak gracze na boisku.
                 Moje serce zabiło szybciej, kiedy podczas przedmeczowego rozciągania Vettori posłał w moim kierunku ciepły uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym i pokazałam zaciśnięte kciuki, po czym odwróciłam wzrok, bo akurat rozmową zajęła mnie jedna z kobiet siedzących obok.
                 Oczy zwróciłam ponownie w stronę boiska dopiero, gdy usłyszałam nieco przekręcone przez spikera nazwisko Łukasza. Od razu odnalazłam go pośród innych zawodników i korciło mnie, żeby go zawołać i pokazać, że tam byłam, ale ostatecznie się powstrzymałam, bo to przecież i tak nic by nie dało. Pozostałam więc na swoim miejscu i spokojnie czekałam na pierwszy gwizdek.
                 Mecz był naprawdę zacięty, widać było walkę, a ja byłam nieco rozdarta, chociaż gdzieś tam w środku wiedziałam, że jednak byłam po stronie Modeny. Dlatego też bardzo ucieszyło mnie zwycięstwo gospodarzy. Po ostatnim gwizdku i pożegnaniu zawodników pod siatką, zaraz znalazłam się przy barierkach. Nie nalegałam jednak na spotkanie z zawodnikami, a szczególnie z jednym, tak bardzo, jak pozostali kibice, tylko cierpliwie czekałam. Bardzo zdziwiło mnie, kiedy Luca przeprosił napierające na niego tłumy i podszedł do mnie.
                 - Gratulacje, – powiedziałam – ale teraz idź do nich – skinęłam głową w stronę oczekujących i krzyczących coś ludzi.                 
                 - Si, si – odparł i przeczesał palcami mokre od potu włosy – widzimy się za jakąś godzinę?
                 - Si – odpowiedziałam, z zadowoleniem posługując się włoskim.
                 Zaraz, kiedy odwrócił się do mnie plecami, podeszła do niego włoska dziennikarka trzymająca dyktafon i rozpoczęła wywiad.
                 Stwierdziłam, że mając tyle czasu, mogłam spróbować dostać się do Łukasza, który rozciągał się po meczu na płycie boiska. Kiedy upewniłam się, że ochrona nie zakuje mnie w kajdanki za przekroczenie barierek, podeszłam do niego z szerokim uśmiechem.
                 - Gośka, cześć! – zawołał uradowany i poklepał kawałek podłogi obok siebie. Posłusznie zajęłam wskazane miejsce i przytuliłam siatkarza na powitanie.
                 - Cześć, cześć – odrzekłam równie szczęśliwa. – Jak leci?
                 - Nie za dobrze, jak się okazuje – odparł i chyba mimowolnie zerknął w stronę tablicy z wynikiem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo wygrana klubu z Modeny bardzo mnie cieszyła.
                 - Są wygrane i przegrane – powiedziałam spokojnie. – Taki jest sport.
                 - Wiem – uśmiechnął się w moją stronę. – A jak tobie idzie? Wracasz na światowe stadiony?
                 - Powoli – stwierdziłam, wlepiając wzrok w podłogę. – Na razie cisnę na siłowni i na bieżni.
                 - A rezultaty przyjdą same, jak będziesz tak cisnąć – mężczyzna zaśmiał się i objął mnie.
                 Jakiś czas później zorientowaliśmy się, że sala prawie całkowicie opustoszała, ostali się tylko najbardziej cierpliwi kibice, przeprosił więc i powiedział, że jak tylko znajdziemy obydwoje wolną chwilę, to koniecznie spotkamy się gdzieś w połowie drogi między Trento a Modeną na kawie. Chętnie, nawet bardzo chętnie, się zgodziłam i pożegnałam, po czym pobiegłam przed wejście, gdzie miałam zaczekać na Vettoriego. Całe szczęście, przybyłam tam chwilę przed nim, więc kiedy tylko się pojawił, mogliśmy spokojnie ruszyć z powrotem do domu.


                 - Skąd znasz Łukasza Żygadło ? – zapytał, kiedy siedzieliśmy na kanapie przed telewizorem włączonym na którymś z kanałów muzycznych. Głowę ułożyłam na jego ramieniu i teraz cały wzrok skupiłam na naszych splecionych palcach i jego kciuku gładzącym skórę mojej dłoni.
                 - W sumie na igrzyskach – odpowiedziałam. – Lecieliśmy tym samym samolotem, poza tym przecież jesteśmy z tej samej reprezentacji i jakoś tak się złożyło, że utrzymaliśmy kontakt.
                 - To ilu jeszcze mężczyzn tam poznałaś? – zapytał i przez chwilę myślałam, że żartuje, ale potem nagle przestałam być tego taka pewna.
                 - Daj spokój, przecież nie widziałeś pod moim pokojem żadnej kolejki, nie? – Siatkarz przytaknął mi i tym oto sposobem skończyliśmy temat, który zaczynał się robić bardzo niewygodny, a atmosfera z ciepłej zaczęła przechodzić w bardzo niezręczną.
                 Wróciliśmy do poprzedniego stanu, w którym w milczeniu obserwowaliśmy nasze splecione dłonie i poczułam, jak nastrój się zmienia. Całe napięcie powoli, ale konsekwentnie, znikało, aż w końcu chyba postanowiliśmy zapomnieć o tej krótkiej i dosyć dziwnej rozmowie i wrócić do normalności.
                 - Jak ci się dzisiaj grało? – spytałam, nie mogąc wpaść na nic lepszego. Dopiero później zdałam sobie sprawę z tego, jak głupio to musiało zabrzmieć.
                 - Bardzo dobrze – odparł zwięźle, po czym przygryzł dolną wargę.
                 Nagle zachciało mi się śmiać, bo przypomniałam sobie wszystkie książki, które czytałam i wszystkie filmy, które widziałam, w których ukochana bardzo dekoncentrowała swojego wybranka, a ja kiedyś myślałam, że to była prawda.
                 - I nie sprawiam, że nie możesz się skupić? – zażartowałam zbliżając swoją twarz do jego twarzy.
                 - W tym momencie? W tym momencie nie mogę – zaśmiał się i puścił oczko. – Ale jeśli chodzi ci o boisko... Na boisku doping cię niesie, tak jak ciebie na stadionie – wyjaśnił. – A jeśli wiesz, że gdzieś za tobą na trybunach obserwuje cię taka jedna, która jest dla ciebie wyjątkowa, to ona po prostu dodaje ci skrzydeł.
                 - Dodaję ci skrzydeł? – to brzmiało ciekawie, więc chciałam się upewnić, czy aby dobrze usłyszałam i czy aby na pewno to ja byłam tą wyjątkową.
                 - Tak, amore mio – powiedział spokojnie.

                 Wyciągnął wolną rękę, która mnie objął i przyciągnął do siebie, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Ale ja nie potrzebowałam żadnego potwierdzenia, bo dla mnie nie musiał wypowiadać ani jednego słowa – wierzyłam jego ciepłym oczom.

_______________________
Kolejny supersłodki rozdział dla uśpienia czujności.

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 17

                 Nie mogłam doczekać się wesela Ani i Darka. Po części dlatego, że po prostu bardzo cieszyłam się ich szczęściem, a po części dlatego, że w końcu miałam okazję pokazać się wśród znajomych olimpijczyków z Lucą.
                 Przylecieliśmy do Krakowa wczesnym rankiem w dzień, w który miał odbyć się ślub. Od razu zaprowadziłam siatkarza do swojego obecnie nieużywanego mieszkania, w którym każda półka i każdy zakamarek był już pokryty kurzem. Dobrze, że przed wyjazdem zdążyłam chociaż przykryć czerwoną kanapę starym prześcieradłem, dzięki czemu można było z niej korzystać bez potrzeby odkurzania i bez zbędnego kichania.
                 Zaraz na wejściu obiecałam mu, że od razu zabiorę się za sprzątanie, bo wcześniej nie miałam okazji, ale ten złapał mnie za nadgarstek, przyciągnął do siebie, a chwilę później leżeliśmy na sofie. Dokładniej rzecz ujmując, on leżał na sofie, a ja leżałam na nim.
                 - Naprawdę muszę tu ogarnąć, zaraz będziemy musieli zbierać się do kościoła, a ja przecież spędzę tydzień w łazience – oznajmiłam mu, chociaż tak naprawdę miałam wielką nadzieję, że każe mi zostać na miejscu i nawet nie myśleć o sprzątaniu.
                 Siatkarz nic nie powiedział, tylko pogładził dłonią mój policzek, co było wystarczającym argumentem, żeby jednak się nie ruszyć.
                 Nie miałam pojęcia, jak szybko czas mijał w jego objęciach.
                 Zasnęliśmy. Obydwoje zasnęliśmy na tej starej kanapie, nawet nie wiedziałam do końca dlaczego. Nie byliśmy zmęczeni po podróży, przecież nawet zdrzemnęliśmy się w samolocie. Myślałam, że jak znajdziemy się już w moim mieszkaniu, to szybko je ogarnę, żeby dało się w nim żyć przez te kilka dni, a potem zabiorę się za przygotowywania, bo wiedziałam, że nie potrwają krótko. Tymczasem kiedy otworzyłam oczy, leniwie sięgnęłam po telefon, schowany w tylnej kieszeni moich spodni i zobaczyłam, która była godzina, zerwałam się na równe nogi, budząc przy tym siatkarza, który spojrzał na mnie spod przymkniętych powiek i przeciągnął się.
                 - Luca, zasnęliśmy! – uświadomiłam go wspaniałomyślnie, na co ten wzruszył ramionami. No tak, mężczyznom wszystko musiało zajmować mniej czasu, cudownie. – Luca, za godzinę musimy wychodzić – dodałam wystraszona.
                 - Zdążysz, jak przestaniesz krzyczeć – wymruczał ten, po czym przewrócił się na bok.
                 - Brak treningów ci nie służy – rzuciłam w jego stronę, idąc w stronę łazienki.
                 Wzięłam tak szybki prysznic, na jaki było mnie w tamtej chwili stać. Zakręciłam na głowie ręcznik, układając go w charakterystyczny turban i zabrałam się za malowanie paznokci, które po kilku minutach i kilku tysiącach przekleństw także były gotowe.
                 Przyjrzałam się sobie w lustrze i podziękowałam wszechświatowi, że fazę cery trądzikowej miałam już za sobą i zrobienie lekkiego, ale odświętnego makijażu nie wymagało godzin gimnastyki przed lustrem, po czym wybiegłam z łazienki w poszukiwaniu walizki, w które znajdowała się moja sukienka. W tym czasie Luca przemknął obok mnie i  usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, a po chwili i wody odkręconej pod prysznicem.
                 Tymczasem ja założyłam na siebie jasnoniebieską sukienkę koktajlową bez rękawów, którą kupiłam jeszcze w Modenie. Była prosta, bez zbędnych ozdób i świecidełek, i chyba właśnie tą prostotą mnie w sobie rozkochała. Zerknęłam w lustro w przedpokoju i zorientowałam się, że nadal chodziłam z ręcznikiem na głowie. Podeszłam do drzwi łazienkowych i zapukałam mocno trzy razy.
                 - Wyłaź! – krzyknęłam. Po kilkunastu sekundach mężczyzna zakręcił wodę i wyszedł, przepasany w biodrach ręcznikiem. Postarałam się zachować zimną krew i pokerową twarz, nie okazując, że ten widok w jakikolwiek sposób mnie ruszył.
                 - Tylko przestań krzyczeć – odpowiedział rozbawiony, po czym zabrał się za wyjmowanie garnituru z walizki.
                 Ironia losu polega na tym, że gdy masz zamiar cały dzień przesiedzieć w domu, twoje włosy układają się idealnie, ale gdy chcesz już wyjść gdzieś ze znajomymi albo idziesz na wesele, jak było w moim przypadku, absolutnie nic nie idzie z nimi zrobić. Dlatego też nawet nie próbowałam żadnej z wymyślnych fryzur, tylko upewniłam się, że nie wyglądam tragicznie z rozpuszczonymi włosami. Przeczesałam je palcami i cicho westchnęłam. Mogłam się przygotować lepiej, ale to nie była moja wina. To nie była moja wina.
                 Opuściłam pomieszczenie, żeby oznajmić Vettoriemu, że musimy wychodzić, ale kiedy zobaczyłam go w czarnymi garniturze, przez chwilę zapomniałam, o co mi chodziło. Czy było możliwe, żeby wyglądał jeszcze lepiej?
                 - Wychodzimy? – Uniósł brew, przyglądając mi się i tylko czekałam aż wybuchnie śmiechem na widok mojej, zapewne przezabawnej, twarzy. Pokiwałam tylko głową i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do niewielkiej torebki. – Czemuś taka małomówna? – Zapytał, po czym zaśmiał się cicho, kiedy nie otrzymał odpowiedzi. – Przed chwilą przecież na mnie krzyczałaś.
                 - Będziesz mi to wypominał do końca życia? – rzuciłam w jego stronę. Stałam już przy drzwiach i zakładałam czarne buty na niezbyt wysokim obcasie. Nosiłam je już wiele razy i wiedziałam, że byłam w stanie wytrzymać w nich całą noc.
                 - Mam nadzieję – odparł zadowolony, opierając się o ścianę tuż obok mnie, przez co naprawdę nie pomagał mi w moim obecnym napadzie nieśmiałości i niepewności.
                 Wyprostowałam się, posłałam mu kolejne krótkie spojrzenie i dochodząc do wniosku, że przyzwyczajałam się do tego widoku, że on naprawdę tam był i naprawdę był ze mną.
                 A po chwili wychodziliśmy już, zostawiając mieszkanie za sobą, a ruszając w stronę kościoła, gdzie odbyć miała się ceremonia zaślubin.


                 Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego wszystkie kobiety płaczą na ślubach. Gdzie byś nie spojrzał, czy to filmy, czy to książki – same płaczące bohaterki. Nie rozumiałam tego aż to tego popołudnia. W sumie, nadal nie rozumiałam, dlaczego przy wysłuchiwaniu wypowiadanych przez parę młodą słów przysięgi do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia, ale nie dałam im spłynąć na policzki, szybko mrugając oczami. Luca przez cały czas przyglądał mi się z rozbawieniem w oczach, za co za każdym razem dostawał kuksańca w bok, którego starałam się mu wypłacać na tyle subtelnie, ale jednocześnie jak najmocniej, żeby nikt nie zauważył.
                 Młoda para prezentowała się oszałamiająco. Ania wybrała prześliczną suknię, która na górze była bardzo dopasowana, podkreślając jej szczupłą sylwetkę, a od pasa rozchodziła się we wszystkich kierunkach w postaci tiulowego klosza. Darek natomiast prezentował się bardzo przystojnie w czarnym smokingu, ale nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że dla mnie to jednak siatkarz siedzący obok wyglądał lepiej.
                 Podeszłam z życzeniami i prezentem kiedy tylko dostaliśmy się na salę bankietową przy jednym z lepszych krakowskich hoteli, a Luca poszedł w moje ślady. Wyściskałam parę, życzyłam im wszystkiego najlepszego, po czym przedstawiłam im Lucę.
                 - Przyjaciele Gosi są naszymi przyjaciółmi – skomentowała wesoło Ania i puściła do mnie oko, po czym musiała nas przeprosić i udać się przyjmować gratulacje od innych gości.
                 Zajęłam z siatkarzem przydzielone nam miejsca wśród innych przyjaciół i znajomych sportowców pary, z którymi jednak nie miałam zbyt wielkiej ochoty rozmawiać. Pochyliłam się więc odrobinę i ułożyłam głowę na ramieniu siatkarza, który był na tyle wysoki, że pozycja była dla mnie bardzo wygodna. Mężczyzna chwycił moją dłoń i delikatnie zacisnął na niej swoje palce. Mogliśmy przesiedzieć tak cały wieczór, wiedziałam o tym i chyba o niczym innym  tamtym momencie nie marzyłam.
                 Przyszedł czas na pierwszy taniec pary młodej. Wszyscy zaproszeni zgromadzili się więc przy parkiecie, robiąc miejsce na środku i patrzyli ze wzruszeniem na to, jak Darek prowadził Anię i jak pięknie jej suknia błyszczała, kiedy światło odpowiednio na nią padało. Przyszło mi nawet do głowy, że wyglądali jak książę i księżniczka prosto z bajki Disney’a – piękni, wręcz nierealni.
                 W pewnym momencie poczułam na szyi oddech Vettoriego, który pochylił się, by powiedzieć mi coś do ucha. Byłam pewna, że znowu będzie się nabijał z tego, jacy wszyscy byli tym momentem poruszeni i już szykowałam się do kolejnego ciosu w żebra, kiedy dotarło do mnie, co tak naprawdę powiedział.
                 - Nasz pierwszy taniec będzie o wiele lepszy. Możemy pomyśleć o nieco weselszym układzie choreograficznym – wyszeptał i bez słowa wyjaśnienia wyprostował się, jakby nigdy nic wracając do obserwowania ruchów pary na parkiecie.
                 Dzięki, miałam ochotę powiedzieć, teraz nie będę się mogła na niczym skupić oprócz tego, co właśnie powiedziałeś. Bo o co mu chodziło? Czy przez te słowa chciał powiedzieć, że widzi nas za jakiś czas w miejscu Ani i Darka? Czy chodziło mu o to, że dla niego nasza znajomość była na tyle poważna, by w przyszłości myśleć o ślubie? Czy było zupełnie odwrotnie i miał na myśli nasz pierwszy taniec zaraz po walcu angielskim młodej pary? Nie miałam pojęcia i to mnie tak bardzo denerwowało. Miałam ochotę go do siebie przyciągnąć i poprosić, żeby rozwinął tę myśl, bo zaczynałam czuć się bardzo niezręcznie, ale właśnie w tamtym momencie kapela przestała grać walca i zabrała się za bardziej współczesny kawałek, żeby goście mogli dołączyć do tańczących.
                 Nie wiem, czego spodziewałam się po ruchach tanecznych siatkarza, ale jedno było oczywiste – na dyskotekach bywał prawdopodobnie tak często jak ja, czyli nigdy, i pozostawały nam najgłupsze i najdziwniejsze ruchy, jakie przyszły nam do głowy. Przynajmniej mieliśmy niezły ubaw, a potem do naszego kółka zaczęły dołączać coraz to nowe osoby, aż doszliśmy do wniosku, że chyba zaczęliśmy wytyczać nowe trendy w świecie tańca.
                 W sumie, nawet nie wypiliśmy dużo, a z początku odrobinę obawiałam się, że nie będę potrafiła pijanego dwumetrowego olbrzyma odprowadzić po polskim weselu do domu. Kilka kolejek, które później i tak wytańczyliśmy, w zupełności wystarczyło (chociaż lepiej, żeby trenerzy się nie dowiedzieli), a do tego widok miny siatkarza, kiedy chyba po raz pierwszy posmakował polskiej wódki, był niezapomniany i naprawdę żałowałam, że nikt nie uwiecznił tego na zdjęciu, bo przynajmniej miałabym czym go dręczyć.
                 Nie rozmawialiśmy wiele z innymi ludźmi, raczej tylko między sobą. Czasem udało się nam zagadnąć Anię, czasem Darka, ale obydwoje zaraz musieli gdzieś biec, bo byli rozchwytywani przez rodzinę i przyjaciół, taki był los pary młodej.
                 Większość wieczoru, potem także i nocy, spędziliśmy tańcząc, pokazując tym samym wszystkim, jaką mieliśmy świetną kondycję przed sezonem.
                 Nad ranem, kiedy większość gości już postanowiła pójść odpocząć, my nadal dzielnie trzymaliśmy się na parkiecie. Wydawało mi się, że przetańczyliśmy więcej piosenek niż nowożeńcy, co było sytuacją naprawdę kuriozalną. Kapela grała już zdecydowanie spokojniejsze kawałki, jako że duża część pozostałych chyba zaczynała trzeźwieć.
                 Usłyszałam dziwnie znaną melodię, której nie mogłam podpasować pod żaden z tytułów, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, nijak zareagować, bo Luca już ponownie ciągnął mnie do tańca, co było przezabawne i jednocześnie przeurocze.
                 - Znam tę piosenkę – oznajmił, patrząc mi w oczy – śpiewałaś ją, kiedy byłem w twoim pokoju na igrzyskach.
                 Nie rozumiałam, o co mu chodziło, dopóki wykonawca nie przeszedł do refrenu.
                 - Zostań, potrzebuję cię tu – zaśpiewałam z uśmiechem po raz drugi w jego obecności, zastanawiając się, czy naprawdę to miałam na myśli. Wychodziło na to, że tak, bo kontynuowałam, mimo że na pewno nie rozumiał tekstu. – Zostań, poukładaj mi sny, jeden z nich na pewno to ty.
                 - O czym...? – chciał zapytać, ale nie musiał kończyć.
                 - O miłości – odparłam krótko, nie siląc się na rozbudowane wypowiedzi i wzruszyłam ramionami. Mało było na tym świecie piosenek o miłości?
                 - To mogłaby być nasza piosenka, jest z nami prawie od samego początku naszej znajomości – powiedział nieśmiało, a ja odpowiedziałam promiennym uśmiechem.
                 Zamilkliśmy i tańczyliśmy dalej. Do naszej piosenki.



_________________________
Aw, aw, aw, słodycz zabija. Trzeba coś z tym zrobić.