poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 9

                Ania od razu wiedziała, że coś się stało. W sumie jej się nie dziwiłam, bo było to widoczne zaraz na pierwszy rzut oka. Siatkarz siedział kilka stolików dalej, ale to nie przeszkadzało mi w spoglądaniu co chwila w jego stronę. On zdawał się robić to samo, co niezwykle mnie zadziwiło. Chciał sprawdzić, jaka była moja reakcja na jego widok? Niedoczekanie! Nie miałam zamiaru pokazać, że zdenerwował mnie w choć niewielkim stopniu.
                A może właśnie powinnam zrobić na odwrót? Może powinnam dać mu do zrozumienia, że wymagałam co najmniej wyjaśnienia sytuacji z poprzedniego wieczoru? Nie chodziło mi nawet o przeprosiny, czy o to, żeby miał ze mną spędzać czas, czy cokolwiek takiego – nie potrzebowałam tego. Chciałam tylko wiedzieć, o co mu chodziło.
                Po chwili stwierdziłam, że jednak nie warto było zawracać sobie tym głowy, on nie był już moim problemem. Zajęłam się rozmową ze swoją chyba-już-przyjaciółką-choć-nie-byłam-tego-pewna o jej konkursie finałowym i o tym, dlaczego akurat tak się to ułożyło.
                Kobieta podeszła do tematu z dystansem, bardzo spokojnie. Miała cały poprzedni wieczór (i zapewne noc) by się nad tym zastanowić, bo przeżyć te wydarzenia w samotności i teraz zachowywała się z klasą. Nawet zażartowała, że wiatr zawiał w przeciwną stronę i dlatego nie udało jej się wskoczyć na podium. Byłam z niej naprawdę dumna, bo ja nie zdobyłam się na to, by z kimkolwiek porozmawiać o swoich finałach i chyba nie miałam zamiaru tego zmieniać.
                W końcu stwierdziliśmy, że najwyższy czas wracać do pokojów, chociaż tak naprawdę zaledwie garstka naszych reprezentantów utrzymała się w konkursach, a oni i tak dawno już wrócili do Wioski. Ilość osób na stołówce konsekwentnie malała, a i zauważyłam, że Włoch zniknął – był to idealny moment, żeby opuścić to miejsce. Nie wiedziałam, czemu tak bardzo nie chciałam, aby doszło do konfrontacji z nim – chyba po prostu było to dla mnie zbyt niezręczne.
                Zaoferowałam Ani pomoc w odniesieniu jej tacy, co przyjęła z uśmiechem i oznajmiła, że zaczeka na mnie przy wyjściu.
                Wypełniłam swoje zadanie – doszłam z dwoma kompletami nie tłukąc ich! – i odwróciłam się, by ruszyć w stronę czegoś na kształt drzwi namiotu, kiedy napotkałam przeszkodę. I to nie byle jaką, bo dwumetrową. Na początku nie wiedziałam, co się działo, bo przecież w tym miejscu nigdy nie było ściany. Po chwili jednak powoli podniosłam wzrok i doszło do mnie, że miałam rację – ściany tam nie było. Był za to siatkarz. W momencie, w którym sobie to uświadomiłam, poczułam jednocześnie przypływ niezwykłej radości, gniewu, niepokoju i jeszcze jakiejś mieszanki całkowicie sprzecznych emocji, których nie potrafiłam zdefiniować. Poczułam za to, jak wnętrzności wywracają mi się na lewą stronę, a serce wali jak szalone. Nienawidziłam tego, ale jednocześnie uwielbiałam.
                - Gosia... – zaczął mężczyzna patrząc na mnie takim łagodnym wzrokiem, który przepełniony był do tego czymś, co można by było określić jako czułość. I może mogłam dać mu powiedzieć, co miał do powiedzenie. Tak pewnie byłoby rozsądniej, ale ten obraz Vettoriego nie zgadzał się ani trochę z tym, który aktualnie znajdował się w mojej głowie – totalny dupek, który się nie wytłumaczył. W sumie, w tym momencie próbował coś wydukać, ale tylko pokręciłam głową.
                - Daj se siana – odburknęłam, nie fatygując się, żeby przetłumaczyć mu to na angielski i ruszyłam przed siebie, by chwilę później dołączyć do mojej przyjaciółki.
                Czemu to zrobiłam? Czemu nie dałam mu dojść do słowa? Nadal tego nie wiedziałam. Przecież mogliśmy sobie to wszystko na spokojnie wyjaśnić i, kto wie, może miałoby to bardzo korzystne dla nas obojga skutki. Ale nie, ja nie mogłam dać za wygraną, musiałam mu pokazać, jak bardzo byłam zła (chociaż, nie oszukujmy się, nie byłam ani trochę) i jak bardzo będzie się musiał postarać, żebym znowu zechciała z nim porozmawiać. W skrócie: zachowałam się jak głupia krowa, która nie potrafi sobie radzić z facetami, bo za dużo naoglądała się komedii romantycznych i myślała, że facet za nią pobiegnie, najlepiej z kwiatami i na białym koniu. Dokładny opis Gosi, tak.
                Po części było mi głupio, ze się tak zachowałam. Dziecinnie. Na pewno niedojrzale. W równoległym wszechświecie postąpiłam na pewno odpowiednio i zostało mi to wynagrodzone.
Z drugiej jednak strony nie obchodziło mnie to wszystko. Jeśli miał zamiar z jakichś niewyjaśnionych przyczyn tak właśnie się zachowywać – miałam go gdzieś. Wokół palca mógł sobie owijać inne naiwne zawodniczki – na pewno nie mnie. Nie.
                W sumie, nad czym ja tak dramatyzowałam? Pocałunek, jeden pocałunek był niczym. Nie ważne, jak bardzo był on elektryzujący i jak bardzo na mnie działał, to był nadal tylko jeden zwykły pocałunek. Żadna obietnica, żadne dane mi słowo, po prostu się stało – zdarza się i tak, nie miałam na to żadnego wpływu. Może po prostu był jakiś niewyżyty i musiał spróbować czegokolwiek, może brakowało mu wrażeń w życiu. Nieważne, to już nie był mój problem.
                Może głupio postępowałam, przekreślając go po jednym pocałunku. Głos w mojej głowie podpowiadał mi, że na pewno źle robiłam i będę tego żałowała. Przecież powinnam pozostać niewzruszona. Powinnam nie okazywać słabości i po prostu następnym razem się odsunąć. Albo nie pozwolić mu uciec.
Ugh, nie podobało mi się to, w jakim kierunku zaczęły podążać moje myśli. Chociaż tak naprawdę po prostu bałam się przyznać, że właściwie to bardzo mi się podobało.
                Całe szczęście, nie musiałam się nad tym dłużej zastanawiać, bo znalazłam się w bardzo uporządkowanym i jasnym pokoju Ani w Wiosce Olimpijskiej. Teraz to ona miała zacząć mnie przesłuchiwać, ale ja chciałam to jak najbardziej opóźnić. Podeszłam do tyczkarki i mocno ją przytuliłam, co w moim przypadku było niezwykłym osiągnięciem.
                - Jestem z ciebie dumna! Czwarte miejsce na igrzyskach olimpijskich to niesamowite osiągnięcie! – wypiszczałam z szerokim uśmiechem na ustach.
                - Dziękuję – odpowiedziała spokojnie, ale widziałam, że delikatnie się uśmiecha. – Ale ty mi tu no tematu nie zmieniaj. Mów, o co chodzi z tym przystojniakiem.
                I tak po raz kolejny (przynajmniej wydawało mi się, że po raz kolejny – tak naprawdę po raz pierwszy na głos) opowiedziałam historię mojej znajomości z Włochem. Miałam wrażenie, że opowiedziałam ją już całemu światu i to trzy razy, ale tak naprawdę po prostu tyle razy ją trawiłam w myślach. Tyle razy opowiadałam ją sobie w myślach, przygotowując ją jakby przed wygłoszeniem jej przed kimś ważnym, chociaż i tak wiedziałam, że zachowam ją prawie tylko i wyłącznie dla siebie, bo interesowała ona, oprócz mnie, tylko jedną osobę, którą była właśnie Ania.
                Swoją historię zakończyłam stwierdzeniem, że pewnie ten cały pocałunek był tylko przypadkowy i dlatego pewnie zwiał, ale to mnie już przecież nie obchodziło, bo bardzo dokładnie sobie to przemyślałam.
I wtedy zaczął się wykład wprost od czwartej najlepszej tyczkarki tych igrzysk olimpijskich.
                - Jaki przypadek? Oszalałaś – oj tak, była oburzona. – Nikt nie całuje nikogo przez przypadek, naoglądałaś się filmów?
                No tak, w sumie często wpadałam na różnego typu radosną twórczość w internecie, gdzie przypadkowe pocałunki były niczym w porównaniu z przypadkowym seksem. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać, ale chyba nawet nie chciałam.
                - Przecież mówiłam ci już, że ja po prostu widzę, jak między wami przeskakują wręcz iskry, kiedy tylko na siebie spojrzycie. O matko, jak to musiało wyglądać, kiedy się całowaliście! Nie wysadziliście elektryki w budynku? – Czy ona się nabijała? Wydawało mi się, że mój problem jest dosyć poważny, ale pewnie gdybym była w skórze Ani, też chciałoby mi się śmiać. Musiałam wyglądać jak gimnazjalistka, która pierwszy raz pocałowała chłopaka i nie wiedziała co z tym zrobić. Zdecydowanie zaczęłam rozumieć, dlaczego dla niej to było takie zabawne. – Przestań się tak przejmować, bo on najwidoczniej się przejął i patrz, co z tego wyszło. A skoro się przejął, to znaczyłoby, że jednak coś to dla niego znaczyło, czyli nie powinnaś się zastanawiać, tylko biegać do jego pokoju i się z nim dobrze pogodzić.
                - O matko, nie wierzę, że to właśnie usłyszałam! – wykrzyknęłam ze śmiechem.



                Na ten wieczór miałam jeszcze jedno zaplanowane spotkanie – z trenerem.
                Niesamowicie martwiło mnie, i dziwiło jednocześnie, że osoba, z którą przez całe igrzyska spędziłam najmniej czasu był właśnie mój trener i o tym miałam zamiar z nim bardzo poważnie porozmawiać.
                Pamiętałam, jak pierwszego dnia powiedział mi, gdzie zawsze mogłam go znaleźć i tam też się udałam. Chwilę błądziłam między budynkami Wioski Olimpijskiej, ale w końcu udało mi się dotrzeć pod jego drzwi. Zapukałam, a kiedy usłyszałam jego odpowiedź, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
                - Chciałam z tobą porozmawiać na temat tego, co miało miejsce na tych igrzyskach – powiedziałam od razu. Nie chciałam owijać w bawełnę, tylko po prostu powiedzieć mu, co mi siedziało na wątrobie.
                - Gosia, nie masz się o to obwiniać, jesteś młoda i niejedne igrzyska przed tobą! – wykrzyknął uradowany.
                - Kiedy ja się nie obwiniam – odparłam krótko. – Obwiniam ciebie – dodałam. Zapanowała kompletna cisza, a mężczyzna patrzył na mnie z wybałuszonymi oczami. W sumie, satysfakcjonował mnie ten widok i satysfakcjonowało mnie to, że w końcu zdobyłam się na to, żeby komuś powiedzieć o tym, co myślałam prosto w twarz.
                - Rozwiń, proszę – trener starał się być spokojny, widziałam to, ale widziałam też tę jedną małą żyłkę, która pulsując na jego skroni zdradzała jego emocje.
                - Uważam, że moja kontuzja i wykluczenie z finału, kiedy miałam naprawdę duże szanse na uplasowanie się w czołówce, może nawet na medal, jest skutkiem złego przeszkolenia, złego trybu treningów. Poza tym, wcale się mną nie interesujesz, nie wiesz, czy dobrze jem, nie wiesz, czy ćwiczę, a przecież mieliśmy współpracować. Do tego treningi na igrzyskach nie były treningami, a planowane przez ciebie rozgrzewki wcale nie rozgrzewały.
                - Zaraz, zaraz – trener uniósł dłoń. – Jesteś dorosła i dobrze się odżywiasz, chyba nie muszę tego pilnować, prawda? Poza tym, nie mam zarzutów do twojego trybu treningów i nie powinnaś swojej goryczy po porażce przelewać na mnie.
                - Zaraz, zaraz – teraz to ja mu przerwałam. – Po porażce jestem zła tylko na siebie, bo mogłam te ostatnie piętnaście metrów przebiec, ale niestety się przewróciłam, bo zerwałam mięsień. Mięsień zerwałam dlatego, że był niedoćwiczony, a to dlatego, że treningi były za słabe. Mnie naprawdę stać na więcej, a twoje pomysły mnie ograniczają.
                - Po prostu nie chciałem cię przeciążać przed igrzyskami, bo to zbyt ważna impreza, żeby ją stracić.
                - No to się zapędziłeś w drugą stronę. Jestem przyzwyczajona do tego, że po treningach jedyne, czego pragnę, to łóżko. Zawsze wylewałam z siebie hektolitry potu, a tymczasem z tobą prawie wcale się nie męczę. To za mało, zdecydowanie.
                - I co w związku z tym? – mężczyzna uniósł brew.
                - Nie tego oczekiwałam po naszej współpracy, zdecydowanie nie tego. Obawiam się, że nie jesteś w stanie spełnić moich oczekiwań.
                - Trenerze nie są po to, aby spełniać oczekiwania zawodników, tylko po to, żeby ich szkolić.
                - Dokładnie. Pracowaliśmy razem po to, żebyś mnie wyszkolił, a ty dawałeś mi zbyt dużo luzu. Jeśli zawsze mam już mieć takie lekkie treningi, to wolę ich nie mieć wcale, bo nic a nic nie dają – nie poprawisz przez to mojej kondycji czy wytrzymałości, a na pewno nie szybkości, więc to na nic.
                - Czego więc ode mnie teraz oczekujesz? – zapytał, chyba nieco zagubiony.
                - Powiedziałeś sam, że nie jesteś od spełniania moich oczekiwań. A ja oczekuję, że trener da mi porządny wycisk, który potem sprawi, że podczas zawodów będę coraz lepsza. Jeśli tego nie rozumiesz, to nasza współpraca w takim razie nie może trwać dalej. – Oznajmiłam. Byłam dumna z siebie i z tego, na jaką zdecydowaną musiałam wyglądać. Udało mi się, w końcu powiedziałam mu, jak bardzo nie podoba mi się jego trenowanie mnie. Przez cały ten czas myślałam, że po prostu będzie zwiększał intensywność, że będzie mnie bardziej pilnował i będzie lepszym trenerem. Tymczasem, jeśli myślał, że jest tak świetnym trenerem, że nawet nie musiał nic robić, aby mnie przygotowywać do zawodów – nasze drogi musiały się rozejść. Szkoda, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero po tak fatalnie zakończonych zawodów podczas igrzysk, najważniejszej imprezy docelowej.
                - Czy to oznacza, że...
                - To oznacza, że ty nie masz zawodniczki, a ja nie mam trenera. Od tej chwili. Po powrocie do domu załatwimy sprawy papierkowe i tyle. Dziękuję za te kilka miesięcy, mam nadzieję, że twoja kariera dalej potoczy się świetnie. Żegnam.
                - Również dziękuję – odrzekł, a ja przybiłam sobie w myślach piątkę, kiedy usłyszałam jak był zszokowany.
                Opuściłam jego olimpijskie mieszkanie tak szybko, jak było to tylko możliwe, a w głowie kotliła mi się tylko jedna myśl.

                Potrzebuję nowego trenera.


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 8

                Ten dzień miał być dniem Ani.
                Popołudniu na stadionie, wśród innych konkurencji, miał się odbyć także finał skoku o tyczce, próbowałam więc zrobić wszystko, żeby pozytywnie ją nastawić. Właściwie, akurat ona była tak optymistyczną osobą, że nie potrzebowała w dziedzinie zagrzewania do walki pomocy od nikogo. Wpadłam do niej więc z rana i podrzuciłam swój telefon z muzyką, bo poprosiła mnie wcześniej o moją playlistę.
Dosłownie wpadłam, bo nadal miałam trochę problemów z mięśniem i przejście nawet takiego kawałka było dosyć męczące. Całe szczęście, ból powoli mijał, a maści, które zostały mi zapisane przez lekarza, naprawdę zaczynały działać. Tego dnia dałam radę nawet dojść na stołówkę i w końcu zjeść porządny posiłek. Po drodze wparowałam też do sklepu na małe zakupy, żeby na wszelki wypadek mieć co jeść w pokoju.
                Konkurs skoku o tyczce mogłam obejrzeć tylko w pokoju, ponieważ dostanie się na stadion graniczyłoby z cudem - był zdecydowanie za daleko, a nie chciałam już nikomu sprawiać problemów. Najlepszym rozwiązaniem było więc przeżywanie wszystkich tych emocji w samotności, na swoim łóżku. Oczywiście, to, że byłam sama absolutnie nie przeszkadzało mi w komentowaniu na głos z dodatkiem krzyczenia i śpiewania polskich przyśpiewek.
                Miałam dość dziwny charakter, naprawdę. Byłam niesamowicie zamknięta w sobie i nieśmiała – tego byłam pewna. Kiedy natomiast przychodziło co do czego i miałam kibicować komuś, kogo naprawdę lubiłam, albo drużynie, za którą przepadałam, albo generalnie mówiąc Polakom, budziło się we mnie jakieś alter ego. I to drugie ja było całkowitym przeciwieństwem tego pierwszego ja. Zaklinałam wszystkich na wszystko, rzucałam, krzyczałam, klaskałam, jakbym była na stadionie. Nieważne, że mnie tam nie było. Może po prostu za bardzo wszystko przeżywałam. Tak, zdecydowanie, byłam po prostu przewrażliwiona.
                W przerwie między seriami skoków zebrałam się z łóżka, żeby zrobić sobie kubek gorącej herbaty, od której najprawdopodobniej się już uzależniłam. Zalewałam właśnie wrzątkiem woreczek z liśćmi i czym tam jeszcze, kiedy czajnik nieco wyślizgnął mi się z rąk. Zdążyłam go chwycić, nim upadł na ziemię, więc nic mu się nie stało. I całe szczęście, bo gdybym popsuła coś, co przygotowano specjalnie dla mnie w Wiosce Olimpijskiej, do końca życia nie pozbyłabym się wyrzutów sumienia.
                Dziwny miałam charakter, już o tym wspominałam. Teraz coraz częściej sama zauważałam, jak dziwny.
                Uratowałam czajnik przed prawdopodobnym roztrzaskaniem się o podłogę (plastik jednak chyba nie jest na tyle wytrzymały, żeby nie ugiąć się pod dwoma litrami wody, gdyby spadł na ziemię), ale dopiero gdy odstawiłam go na swoje miejsce, zauważyłam, że oblałam się gorącą wodą. Właściwie, prędzej poczułam niż zauważyłam.
                Tak bardzo zajęło mnie chwytanie czajnika, że nie zauważyłam, kiedy jego wieczko się otworzyło i niemal cała jego zawartość wylała się, parząc nie tylko ręce, ale i dekolt.  Była jedna osoba na całym świecie, która mogła zrobić coś takiego. Ja. Tylko ja. Każdy normalny człowiek ratowałby siebie przed oparzeniem pierwszego stopnia, a w dupie miałby kawałek plastiku z grzałką. Ja nie byłam normalna, to już wiedziałam.
                Odstawiłam czajnik na swoje miejsce, po czym, nie zwlekając ani chwili dłużej, pognałam jak poparzona do łazienki, gdzie bez zastanowienia weszłam pod prysznic i odkręciłam zimną wodę. Nie przejmowałam się tym, że stałam tam w ubraniach. W tamtym momencie jedynym, czego pragnęłam było złagodzenie bólu.
                Wraz z upływem czasu pojawiła się ulga. Nie wiedziałam, czy właśnie tak trzeba było postępować w razie tego typu obrażeń, ale mój instynkt nie wdawał się w żadne dyskusje z rozumem i nawet nie zdążyłam mojej decyzji przemyśleć. Nie żałowałam tego, bo skoro pomogło, to pomogło i tyle w temacie.
                Kiedy już stwierdziłam, że nic mnie nie boli (no może, że nie boli za bardzo), wyszłam spod prysznica i zrzuciłam z siebie mokre ubrania, które niesamowicie mi ciążyły. Owinęłam się ręcznikiem i przeszłam do pokoju, gdzie stały moje walizki i wygrzebałam suche jeansy i sweterek. Mimo że było lato, po takim lodowatym prysznicu każdemu zrobiłoby się zimno, nie zastanawiałam się więc długo nad tym, czy sweter był wyborem właściwym. Zresztą, czy to było ważne? I tak cały dzień miałam spędzić w zaciszu tych czterech ścian, co to mnie obchodziło?
                Konkurs! Przypomniałam sobie i natychmiast wróciłam przed telewizor. Trwała akurat krótka przerwa przed kolejnymi skokami i transmisja przeniosła się na bieżnię do skoku w dal. Odetchnęłam z ulgą, bo nie ominęłam całej końcówki.
                Wróciłam do kibicowania, rzucając się na łóżku i komentując na głos wszystko, co działo się na stadionie wraz ze słowami komentatorów.
                - Słychać cię pod budynkiem. – Nie. Ten rozbawiony głos na pewno nie należał do Vettoriego. W żadnym wypadku, bo przecież go tam nie było. Przecież usłyszałabym, gdyby drzwi się otworzyły, a na pewno zauważyłabym dwumetrową włoską wieżę stojącą w moim pokoju!
                Powoli odwróciłam się w stronę, jak mi się wydawało, omamów słuchowych, a kiedy doszło do mnie, że siatkarz naprawdę tam stał, zaniemówiłam.
                - Jezu, czy ty nie umiesz pukać do drzwi, człowieku? – specjalnie użyłam języka polskiego, żeby Luca nie zrozumiał o co mi chodziło. W sumie, mógł się domyślić po tonie mojego głosu, ale niesamowitą radość sprawiał mi fakt, iż mogłam powiedzieć co tylko chciałam, a on nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiłam.
                W odpowiedzi Włoch uniósł brwi.
                - Nieważne, cześć – tym razem odezwałam się po angielsku – w języku, którym posługiwaliśmy się obydwoje.
                - Hej – odpowiedział, ale niezbyt pewnie. Ucieszyłam się, że nie tylko on potrafi sprawić, że ja nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić, ale działa to w dwie strony. Co prawda, nie onieśmielałam go swoim wyglądem czy uśmiechem, ale chyba nadal się liczyło? – Co robisz? – skinął głową w stronę telewizora, a ja starałam się za wszelką cenę uniknąć jego spojrzenia, bo wiedziałam, że jeśli się ugnę, to przegram ze swoją słabością, a on nadal będzie bezkarnie wchodził do mojego pokoju bez pukania.
                - Skok o tyczce – wytłumaczyłam – moja znajoma startuje w finale, więc jej kibicuję.
                Robiłam wszystko, co tylko mogłam, żeby nie rzucić mu chociażby krótkiego spojrzenia. Po tych dziwnych rzeczach, które działy się poprzedniego dnia, w sumie nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. Twardo więc gapiłam się w ekran telewizora. Doszłam jednak do wniosku, że jestem nieuprzejma w stosunku do gościa (gościa, który sam się wprosił, ale jednak gościa), więc przesunęłam się, robiąc mu miejsce na łóżku. Żadnych dziwnych sugestii, przynajmniej taką miałam nadzieję.
                Siatkarz po chwili wahania dosiadł się do mnie i słuchał, co miałam do powiedzenia na temat wszystkich tych zawodników i sędziów i tyczek. Czasem się zaśmiał, za co natychmiast zostawał ukarany ciosem poduszką, co tylko jeszcze bardziej go bawiło.
                Ania zajęła czwarte miejsce – zaraz za podium. Wiedziałam, że było to najbardziej nielubiane przez sportowców miejsce, bo było tak blisko nagrody, a jednocześnie niesamowicie od niej daleko. Od razu zauważyłam, że kobieta nie była zadowolona ze swojej pozycji, a kamerzyści zadbali o to, by dokładnie pokazać jej reakcję po skokach przeciwniczek. W pewnym momencie nawet prowadziła, ale w sporcie tak naprawdę do ostatniego gwizdka nic nie jest pewne. I tutaj to się sprawdziło. Było mi jej naprawdę żal, ale wiedziałam, że to w niczym nie pomoże. Postanowiłam też nie przychodzić do niej od razu po konkursie. Tak, jak ja pragnęłam być sama po moim finale, tak pewnie i ona chciała przeżyć wszystko w samotności.

                Dzień chylił się ku końcowi, a ja wraz z Lucą Vettorim drugi wieczór z rzędu stałam na balkonie i  rozmawiałam o głupotach. Później te głupoty zaczęły przechodzić w sprawy coraz poważniejsze. Próbowałam nie dać tego po sobie poznać, ale byłam w prawdziwym szoku. Jeszcze kilka, kilkanaście, dni temu bałam się spojrzeć w jego stronę (w sumie nadal tak było), ale teraz rozmawialiśmy ze sobą jak dobrzy znajomi i to o sprawach wagi niemalże państwowej. Było to dla mnie jednocześnie bardzo dziwne i bardzo przyjemne. Mężczyzna wydawał się bardzo skrytym w sobie, poważnym, niemalże aspołecznym człowiekiem, stąd nasze pierwsze rozmowy kończyły się po przywitaniu. W miarę upływu czasu jednak wyraźnie zauważałam, jak bardzo się zmienił i w końcu zaczął przypominać prawdziwego stereotypowego Włocha – wesołego i bardzo towarzyskiego człowieka.
                - Zimno mi, chodź do środka – oznajmiłam po pewnym czasie, kiedy już nie mogłam znieść gęsiej skórki, która pojawiła się chyba na całym moim ciele.
                Nie odwracając się, żeby sprawdzić, czy Włoch poszedł za mną, wróciłam do pomieszczenia, gdzie było ciepło i przytulnie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu bluzy, a kiedy jej nie znalazłam, przypomniałam sobie, że przecież pewnie leżała pod prysznicem, gdzie brała tego dnia udział w akcji ratunkowej. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
                - Mogę coś ci pokazać? – zapytał Vettori, który jednak wszedł za mną do pokoju.
                - Zależy od tego, jak to daleko i jak tam zimno – odpowiedziałam natychmiast. Stwierdziłam, że kiedy nie patrzyłam na niego i nie widziałam tych brązowych oczu, które zdawały się przewiercać mnie swoim spojrzeniem na wylot, mogłam wdawać się z nim w dyskusje i nawet wygrywać kłótnie. Zastanawiało mnie tylko, czy nie czuł się dziwnie z tym, że nie podnosiłam na niego wzroku.
                - Niedaleko – odparł niemal natychmiast i ruszył w stronę drzwi. – No chodź – nalegał, a ja, najgłupsza osoba na świecie, postanowiłam spojrzeć mu w twarz i odmówić, co zakończyło się oczywistą akceptacją propozycji.
                Wyszłam za Włochem z budynku mieszkalnego numer 12 i ruszyliśmy w stronę wyjścia z Wioski. Przypomniałam mu, że miało być niedaleko, na co odpowiedział westchnieniem i zapewnieniem, żebym mu zaufała. Było naprawdę ciężko, ale jego brązowe oczy działały na mnie na tyle hipnotycznie, że nie miałam nic do powiedzenia.
                Po kilkunastu minutach marszu, od którego ponownie zaczęłam odczuwać tępy ból w udzie, znaleźliśmy się w ciemnym parku, może lesie. W każdym razie, było tam całkiem sporo drzew. Szliśmy wydeptaną w trawie ścieżką, a cała sceneria wywoływała u mnie poczucie niepokoju.
                Przez myśl przeszło mi, że dałam się nabrać i właśnie podążałam do lasu za seryjnym mordercą, który nie będzie miał problemu w zabiciu i poćwiartowaniu mnie w całkowicie odludnym miejscu. Sama za nim poszłam, więc sama byłam winna swojej śmierci. Genialnie, właśnie swoją głupotą pobiłam wszystkich na świecie. Do tego jeszcze świetnie wyczuł moment – przecież nie dałabym rady uciec. Pokręciłam głową odpychając od siebie te myśli i idąc dalej w nadziei, że to tylko najczarniejszy scenariusz, który i tak nie okaże się prawdziwy.
                Minęła nieskończoność, a my dalej szliśmy. Cwaniak mnie okłamał – byłam zmęczona i było mi zimno. Nerwowo pocierałam ramiona w celu ogrzania się. Czemu tak mu zależało na tym, żeby mnie wyciągnąć aż tutaj?
                Powróciły myśli o zabójcy w skórze Vettoriego i naprawdę zaczęłam się obawiać.
                - Zimno ci – stwierdził wspaniałomyślnie siatkarz, a ja nie miałam ochoty mu odpowiadać. Byłam zła. Mężczyzna na chwilę przystanął – ja nie miałam zamiaru na niego czekać, bo i tak wiedziałam, że mnie dogoni. Tak też się stało i nagle poczułam na ramionach coś niesamowicie ciepłego. Kiedy spróbowałam w ciemnościach dojrzeć, czym to było, okazało się, że zostałam okryta niebieską włoską bluzą reprezentacyjną.
                - Dzięki – odburknęłam, nadal zła, że nie mogliśmy po prostu zostać w pokoju. Przecież jeśli się kogoś lubiło, sceneria nie miała znaczenia – o co więc mu chodziło?
                W końcu Luca przystanął w miejscu, gdzie las się przerzedził, a przed nami rozlegały się pola. W każdym razie, tyle widziałam po ciemku.
                - Co chciałeś mi pokazać? – zapytałam, nie odwracając się w jego kierunku, gdyż w tych ciemnościach to mogło być dla mnie zgubne.
                - Ciszę i spokój, z dala od komercji i telewizji i dziennikarzy. Miejsce, gdzie będzie można odetchnąć czystym powietrzem – powiedział i ponownie między nami zapadła cisza.
                Muszę przyznać, że doceniłam jego starania, naprawdę. Z drugiej jednak strony chciało mi się śmiać, i to jak! Przypomniałam sobie wszystkie te komedie romantyczne, w których taka scena jest odgrywana i niemal siłą powstrzymywałam się od parsknięcia śmiechem.
                - Dziękuję za fatygę – odparłam, kiedy miałam już pewność, że otwarcie ust nie zakończy się wybuchem śmiechu. – Gdyby to był film, pewnie dawno byśmy się całowali na tej brudnej trawie – dodałam, po czym się zaśmiałam, a Włoch odpowiedział tym samym. Dopiero później dotarło do mnie, jak głupio musiało to zabrzmieć. I jak bardzo chciałam go wtedy pocałować.
                Ponownie zapanowała między nami cisza. Musiałam przyznać, że za nią tęskniłam. Towarzyszyła nam ona od samego początku naszej znajomości i naprawdę lubiłam jej dźwięk. Chyba o wiele bardziej niż czas, kiedy rozmawialiśmy, bo wtedy zachowywaliśmy się jak dobrzy znajomi. Kiedy natomiast się nie odzywaliśmy, a wszelkie emocje wymienialiśmy spojrzeniami , wszystko przybierało wydźwięk o wiele bardziej intymny, o wiele przyjemniejszy. Żadna osoba postronna nie wiedziała wtedy, o co nam chodzi, a przecież słowa przez nas wymawiane tak łatwo było usłyszeć. Spojrzenia były tylko nasze. I chyba właśnie to tak w nich uwielbiałam.
                W drodze powrotnej dalej się do siebie nie odzywaliśmy, żadne z nas nie naciskało na rozmowę, co naprawdę mnie ucieszyło. Mogłam się po prostu cieszyć jego obecnością.

                Siatkarz odprowadził mnie pod same drzwi mojego pokoju, musiał być już środek nocy.
                Staliśmy chwilę w milczeniu i w tamtym momencie postanowiłam dać za wygraną. Podniosłam wzrok z moich butów na Lucę, który intensywnie mi się przyglądał. Na chwilę zmrużył oczy, po czym podrapał się po karku.
                - No to... dobranoc? – postanowiłam coś, cokolwiek, powiedzieć, żeby ta niezręczność minęła. Nie pomogło. Nadal nie wiedziałam, co mam robić. Czy ja na coś czekałam? Chyba podświadomie tak. Na co? Chyba na to, co stało się później.
                Nawet nie wiem jak, nie zauważyłam kiedy, mężczyzna pochylił się, a nasze twarze dzieliła odległość zaledwie kilka centymetrów. Nawet w tamtym momencie nie domyślałam się, co zamierzał – jakaż byłam głupia! Poprzedniego dnia szybko rozstaliśmy się, szybko opuścił mój pokój, bo czułam dziwną potrzebę, żeby go pocałować. Tego dnia siła przyciągania, z jaką na mnie działał, była jeszcze silniejsza. I tak nasze usta po raz pierwszy się zetknęły.
                Wydawało mi się, ze włosy stanęły mi dęba. Poczułam, jakby przez całe moje ciało przepłynął prąd i to pod bardzo wysokim napięciem. Całkowicie znieruchomiałam, zupełnie nie wiedząc, co mam zrobić. Czułam jego oddech, słyszałam jego oddech, co sprawiało, że jego bliskość była dla mnie jeszcze bardziej niesamowita. W końcu, odsunął się ode mnie, ale, na szczęście, tylko na kilka centymetrów. Powoli odzyskiwałam czucie w całym ciele, które do tej pory było jakby sparaliżowane. W mojej głowie pojawiła się myśl, że dla przechodniów wyglądalibyśmy po prostu komicznie. Ale w sumie mnie to nie obchodziło. Obchodziło mnie tylko to, że był tak blisko, a chciałam, żeby był jeszcze bliżej.

                Nagle, ni z tego, ni z owego, wyprostował się, odwrócił i odszedł, a ja zostałam sama na korytarzu – zaskoczona, zdezorientowana i chyba zła.


______________________________
cały ten rozdział jest jakiś dziwny, ale już trudno

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 7

               Lekarz wraz z fizjoterapeutą przyszli z samego rana i bardzo dobrze się mną zajęli. Z ulgą przyjęłam wiadomość, że moja dolegliwość nie była poważna i mogłam spokojnie zostać w Wiosce Olimpijskiej do końca imprezy.  Po powrocie do kraju miałam udać się na rehabilitację i później mogłam spokojnie przygotowywać się do nowego sezonu. Niesamowitą radość sprawił mi fakt, iż już mogłam zaczynać chodzić.
                Mężczyźni kilkadziesiąt minut przygotowywali specjalne tape’y, którymi następnie okleili pół mojej nogi. Dosłownie. Nie było to uciążliwe, wręcz przeciwnie – czułam się, jakby jakaś wielka ręka trzymała moje mięśnie w kupie.
               Po wyjściu specjalistów, koniecznie musiałam sprawdzić, jak to działało, więc wstałam i wyszłam na balkon. Chodzenie nadal sprawiało mi nieco bólu, ale już nie miałam wrażenia, że zaraz moja noga się rozpadnie.
               Nie miałam jak udać się na śniadanie, więc wyjadłam wszystkie batoniki musli, które jeszcze jakimś cudem się uchowały. Nie było ich wiele, ale wystarczyło, żebym nie głodowała. Miałam cichą nadzieję, że Anka sobie o mnie przypomni i przyniesie mi coś dobrego do zjedzenia, jednak wiedziałam, że następnego dnia miała swoje finały w skoku o tyczce, więc na pewno była bardzo zajęta. Szybko więc zdusiłam w sobie te marzenia i stwierdziłam, że przecież przeżyję do następnego dnia.
               Vettori powiedział poprzedniego dnia, że przyjdzie poinformować mnie o wyniku. Wybór stacji telewizyjnej nie był w tej sytuacji trudny – zamiast siatkówki wybrałam skoki do wody. Skoro chciał sam powiedzieć mi o tym, że (mam nadzieję) zdobył brąz, to nie chciałam odbierać mu tej radości.
               A skoki do wody? Ludzie, to była jedna z najlepszych konkurencji olimpijskich do oglądania w telewizji. Nie mówię tu o ewolucjach w powietrzu, które same w sobie robiły niesamowite wrażenie i sprawiały, że czułam się jak kompletne beztalencie. Jako że byłam kobietą, nic chyba dziwnego w tym, że zwracałam uwagę na to, kto skakał. Nie można było nie zauważyć umięśnionych ciał atletów, chociaż nie wiem jak by się starało. Nieważne.
               Dzień niesamowicie mi się dłużył. Pewnie dlatego, że wszyscy moi znajomi mieli swoje zawody, a   ja nie miałam już niczego do jedzenia, więc popijałam herbatę, po której non-stop biegałam do łazienki. Zawsze było to jakieś zajęcie i urozmaicenie, nie byłam bardzo wybredna.
               W końcu, gdy nawet łóżko stało się zbyt miękkie, chwyciłam koc, który przywiozłam ze sobą i rozłożyłam na balkonie, gdzie przesiedziałam całkiem długi czas. Zaczęłam nawet żałować, że nie wróciłam do domu, bo tam prawdopodobnie przynajmniej aż tak bym się nie nudziła.
               Już kilkadziesiąt minut później Włoch swoją obecnością przypomniał mi, że jednak dobrze postąpiłam, zostając tam, a cały dzień umierania z nudy został obficie wynagrodzony.
               Siatkarz zapukał do moich drzwi koło ósmej wieczorem. Uśmiech, jaki pojawił się na jego ustach zaraz po przekroczeniu progu (oprócz tego, że prawie przyprawił mnie o zawał) od razu powiedział mi wszystko. Nie musiał nic powiedzieć i nawet nie zdążył, bo natychmiast uśmiechnęłam się równie szeroko i klasnęłam w dłonie.
               - Congratulazione! – wykrzyknęłam uradowana i podbiegłam (a raczej podkuśtykałam) do niego, ignorując całkowicie nagły ból w nodze. Przez chwilę miałam ochotę go wyściskać, a wchodząc w szczegóły, właściwie miałam ochotę rzucić mu się na szyję pod pretekstem radości z włoskiego brązu. Nie wiem, czy mężczyzna wyczuł moje zamiary (chociaż w tym przypadku mowa była raczej o zamiarach dotyczących zamiarów – przecież nie byłam na tyle głupia, żeby się na niego rzucać), bo nagle, już któryś raz, wyczułam między nami dziwne napięcie, które przechodziło z niego na mnie, jakbyśmy obydwoje byli podłączeni do słupów wysokiego napięcia, a między nami tworzyło się pole magnetyczne (tak chyba działał prąd zmienny, czyż nie?), które jednocześnie paradoksalnie nas do siebie przyciągało i odpychało.
               - Congratulazioni – poprawił mnie z uśmiechem, wyraźnie akcentując ostatnią sylabę – e grazie!
               - Mówiłam, że wygracie, mówiłam! – powiedziałam, tym razem już po angielsku. – Nie mów, że nie wziąłeś medalu.
               Mężczyzna pokręcił głową, po czym wzruszył ramionami z miną zbitego psa. Starałam się udawać zgniewaną tak długo, jak tylko mogłam, ale szybko porzuciłam wszelkie starania i uśmiechnęłam się, po czym odwróciłam się i przeszłam na drugi koniec pokoju. Nie wiem czemu, robiłam to całkiem wbrew sobie i tej niekontrolowanej chęci bycia blisko niego.
               - Co z twoją nogą? – zapytał, unosząc brew.
               - Nie jest źle. Prawie chodzę, po powrocie do domu pójdę na rehabilitację i jeszcze im wszystkim pokażę – odpowiedziałam z nieco wymuszonym uśmiechem. – Zostaję do końca igrzysk – dodałam szybko, jakby to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. Odpowiedział tylko skinieniem głowy, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w moim przekonaniu.
               - To dobrze – powiedział w końcu i ruszył w moją stronę. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Z każdym kolejnym stawianym powoli przez niego krokiem wydawało mi się, że serce podchodzi mi coraz wyżej do gardła. Jego bliskość, nawet w tak bardzo tylko koleżeńskiej odsłonie, działała na mnie okropnie. Nie mogłam się opanować. Myślałam, że po tym, jak już pierwszy raz rozmawialiśmy, przywyknę do tego, co się ze mną dzieje, ale przecież nigdy nie byłam pewna, czy następna rozmowa w ogóle będzie miała miejsce. Pewnie więc moje nazbyt intensywne reakcje były oznaką dzikiej radości, że Luca poświęcił mi kilka minut ze swojego życia.
               - Siedzisz tutaj cały dzień? – zapytał wielce zdziwiony, na co odpowiedziałam skinieniem głowy. – Tragedia! – Wykrzyknął z prawdziwym włoskim akcentem, od którego dreszcze przebiegły mi po plecach. – Muszę cię stąd wyprowadzić na jakiś spacer.
               - Jestem za, bo niedługo tutaj skisnę. Ostatnio siedzę na balkonie. Prawie się tam przeprowadziłam – uśmiechnęłam się.
               - Trzeba będzie to zmienić – odparł, również z uśmiechem i wydawało mi się przez moment, że wyczułam w tym jakąś propozycję. Czy mogłam mieć co do niej pewność? Absolutnie nie. Nie chodziło o to, że myślałam, że siatkarz miałby mnie okłamać. Po prostu, w tym przypadku chodziło o mnie i to ja miałam jakieś dziwne problemy z zaufaniem ludziom. Chyba bałam się odrzucenia i rozczarowania, jeśli nagle przyszedłby jutro i powiedział, że przecież nic mi nie obiecywał i to po prostu znaczyło, że powinnam częściej wychodzić z domu.
               Mniejsza o to. Mężczyzna otworzył drzwi balkonowe i ruchem ręki wskazał mi, abym weszła (a raczej wyszła) przed nim. Podziękowałam mu skinieniem głowy, po czym pokuśtykałam na balkon, na którym już po chwili staliśmy we dwójkę.
               - I co robisz tutaj całymi dniami? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem, jakbym spędziła tam co najmniej tydzień, a nie zaledwie dzisiejszy dzień. Mnie także dziwiłoby to, że ktoś potrafi przesiedzieć tyle godzin w jednym miejscu, z tym że tym kimś byłam ja i dla mnie nie było to tajemnicą.
               - Obserwuję. Na samym początku też nie widziałam tutaj niczego interesującego, ale tak naprawdę, to całkiem sporo się tu dzieje. Rankiem widzę masę ludzi, którzy najpierw zmierzają na śniadanie, a potem rozjeżdżają się na te wszystkie hale i stadion, żeby spełnić swoje sportowe marzenia. Przez południe zazwyczaj nic tu się nie dzieje. Później wszyscy ci sportowcy wracają do domów: niektórzy są bardzo weseli, inni idą bardzo przygnębieni. Gdy robi się ciemno – skinęłam głową w stronę nieba – tak jak teraz, siadam i czekam, aż przejdą chmury i oglądam gwiazdy. Nic niezwykłego – zakończyłam.
               Siatkarz, który oparł się o barierkę obok mnie, nie odezwał się, więc rzuciłam mu krótkie spojrzenie. Jego brązowe oczy, o zgrozo, były skupione na mnie, a wzrok, jakim patrzyły, sprawił, że po moich plecach przebiegł dreszcz. Byłam naprawdę kiepska w czytaniu mowy ciała, ale postawiłabym wszystko na to, że gdybym teraz spróbowała go pocałować, nie opierałby się. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale takie odniosłam wrażenie. Nie miałam też zielonego pojęcia, skąd w mojej głowie wzięła się myśl o całowaniu go. Wzięłam głęboki wdech, a potem wydech. Nie, nie mogłam tego zrobić. Nic dobrego i tak z tego by nie wyszło. Nie.
               Mimowolnie powtórnie odwróciłam się w jego stronę, a kiedy doszło do mnie, że Moja Udręka powróciła, poczułam nie tylko ogromną chęć pocałowania go, ale i wyrzucenia za drzwi. Pola magnetyczne, które jednocześnie się przyciągają i odpychają. Niemożliwe. Paradoksalne. Tragiczne.
               Mężczyzna odchrząknął i rozejrzał się na boki.
               - Spójrz – wskazał ręką w lewą stronę na ledwo widoczny budynek, który znajdował się jakieś sto metrów dalej. – Widać stąd mój pokój – uśmiechnął się, ale czułam, że było to tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. Chyba i on poczuł to dziwne napięcie. W sumie mnie to cieszyło, bo może i on w końcu dojdzie do wniosku, że na niego już czas.
               Chyba czytaliśmy sobie w myślach.
               - Robi się późno – wymruczał, na co odpowiedziałam twierdząco. – Pójdę już.
               Odprowadziłam go do wyjścia, kulejąc przy tym nieco, grzecznie się pożegnałam, po czym zamknęłam za nim drzwi i odetchnęłam z ulgą. Pokręciłam głową.
               - Źle się dzieje.



___________________

Coś się zaczyna dziać?
Nie za bardzo wiem, co by tu jeszcze wyjaśniać, więc życzę miłego czytania i czekam na komentarze.
Widzimy się za tydzień. :)
D.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 6

                Ćwierćfinał i półfinał poszedł mi równie dobrze. I ja, i trener, i sztab, i moi znajomi byli pod wielkim wrażeniem. Wszyscy byliśmy bardzo zadziwieni tym, że taka tam, nikomu nieznana Polka, nagle dostaje się na największą sportową imprezę i tak po prostu przechodzi do finału.
                Czułam się wytykana palcami. Mimo że tak naprawdę nie byłam, ludzie po prostu patrzyli na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam odgadnąć. Mogli zarówno chcieć mnie zabić i opowiedzieć mi dowcip. Nie wiedziałam więc także, jak się zachowywać – uciekać czy wręcz przeciwnie, podchodzić, rozmawiać? W większości decydowałam się na opcję numer jeden, bo przezorny zawsze ubezpieczony, a przede mną był jeszcze finał.
                Finał, którego dzień w końcu nadszedł.
                Szczerze mówiąc, jadąc na igrzyska powtarzałam sobie, że nic się nie stanie, jeśli nawet nie przejdę przez eliminacje. Powtarzałam sobie, że to moja pierwsza taka impreza i wszystko może się zdarzyć, ale przy takich doświadczonych zawodnikach w sumie nie miałam, co myśleć o wysokich miejscach. To jednak nic nie dawało, ponieważ od samego początku żywiłam nadzieję, że coś mi się uda, że zaliczę tam, nawet mały, sukces, że trochę namieszam w tabelach i ludziom w głowach, że dzięki mnie zawody nie będą takie przewidywalne. I chyba nie były, ponieważ świeżak przeszedł do ostatniego, i najważniejszego, biegu.
                Trochę martwił mnie fakt, że przez ostatnie dni nie trenowałam nic a nic. Trener stwierdził, że spokojnie mogłam potraktować zawody jako treningi i zabronił mi biegać wieczorami, żeby nie przemęczyć mięśni. Ale ja przecież potrzebowałam tego, potrzebowałam ruchu, po tylu latach nie wyobrażałam sobie życia inaczej. Przejęcie finałami wzięło jednak górę i zastosowałam się do zaleceń szkoleniowca i, poza ćwierćfinałem i półfinałem, nie robiłam nic.
                Po śniadaniu spędzonym z reprezentantami Polski poleciałam do pokoju, żeby porządnie się przygotować. Musiałam pokazać swój kraj z jak najlepszej strony, włączyłam więc playlistę, której każdą piosenkę znałam na pamięć i zabrałam się za swoje rytuały.

                Na stadionie znalazłam się na tyle wcześnie, by dobrze się rozgrzać i rozciągnąć. Od poprzedniego dnia czułam niewielki bój w prawej nodze, ale stwierdziłam, ze był to efekt kilkudniowych wysiłków na bieżni, więc nie przejęłam się nim za bardzo.
                Do ogromu stadionu olimpijskiego przyzwyczaiłam się na tyle, na ile było to możliwe. Wszystkie konkurencje lekkoatletyczne powoli zmierzały ku końcowi, powoli wszystko się rozjaśniało, a więc i ludzi na trybunach przybywało. Ich wspólne krzyki i śpiewy (chociaż w większości nie skierowane w moją stronę czy w stronę reprezentacji mojego kraju) robiły ogromne wrażenie i miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dane mi to przeżyć.
                Sam start i pierwsze kilkanaście metrów nie różniły się za bardzo od poprzednich biegów. Ponieważ moja technika, którą wypracowałam sobie przez te wszystkie lata, była dobra, nie widziałam problemu w wyprzedzeniu kobiety po mojej lewej stronie, która uparcie dotrzymywała mi kroku. Wiedziałam, że byłam w stanie jeszcze przyspieszyć. Wiedziałam, że miałam jeszcze jakieś rezerwy energii i siły na to, by postawić dłuższy krok, by mięsień zapracował jeszcze szybciej. Musiałam po prostu bardziej się postarać.
                Linia mety zbliżała się nieubłaganie, a ja nadal nie mogłam zostawić przeciwniczek za sobą. No tak, tego się w sumie można było spodziewać po finale, ale nadal czułam, że starałam się za mało. Przecież gdybym zdobyła medal, daj Boże złoto, na zawsze zostałabym zapamiętana. Moje życie zupełnie by się zmieniło. Może nawet zaimponowałabym Vettoriemu, który zdawał się podchodzić do mnie z dystansem.
To miał być ten krok, to miał być krok, który miał dać mi zwycięstwo. To miał być ten moment, w którym pokazywałam całemu światu, jak bardzo się mylił, stawiając mnie na przegranej pozycji. Gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z planem, może i by tak było, ale gdyby wszystkie nasze plany się ziszczały, czy życie nie byłoby zbyt przewidywalne?
                Poczułam ostry, rwący ból w prawym udzie i w tym momencie wiedziałam, że moje plany na ten rok zniknęły – prysnęły niczym bańka mydlana. Już w następnej chwili leżałam na plecach na twardej bieżni, trzymając się za udo i próbując powstrzymać łzy bólu, które później przekształciły się we łzy złości.
                Pomoc medyczna zjawiła się przy mnie bardzo szybko. Mówili coś między sobą, a następnie zwrócili się do mnie. Nic im nie odpowiedziałam, bo naprawdę nie zrozumiałam ani słowa z ich wypowiedzi. Chyba uznali to za zły znak, bo zostałam zapakowana na nosze i zniesiona z płyty głównej. Zorientowałam się, że zmierzam w stronę białego namiotu z czerwonym krzyżem, gdzie zajął się mną lekarz. Dokładnie sprawdził miejsce, które tak okropnie bolało, po czym wdał się w dyskusję z moim trenerem. (Nie mam zielonego pojęcia, jak ten tam się znalazł.)
                Gdy skończyli ze sobą rozmawiać, przetransportowano mnie do mieszkania w Wiosce Olimpijskiej i poinformowano o spotkaniu z fizjoterapeutą, które miało się odbyć następnego dnia. Mój szkoleniowiec oznajmił mi tylko, że zerwałam mięsień czworogłowy uda, że jest to bardzo bolesne, ale dosyć łatwe do wyleczenia. Po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł. Miałam ochotę za nim pobiec, ale nie dałabym rady, ból był zbyt silny.
                Jeszcze silniejszy od bólu fizycznego był ból psychiczny i niemalże rozpacz po tym, co się wydarzyło. Nie chodziło mi tylko o to, że kontuzja sprawiała mi ból, to był najmniejszy z moich problemów. Najbardziej załamało mnie to, że byłam tak blisko, że spełnienie marzeń było na wyciągnięcie ręki, właściwie, było dosłownie krok dalej. Ale najwidoczniej był to krok jeszcze zbyt duży i zbyt trudny. Musiałam cieszyć się z tego, że zawody te poszły mi naprawdę dobrze i że mimo wszystko namieszałam wszędzie, gdzie tylko mogłam za wyjątkiem klasyfikacji końcowej. Powiedziałam sobie, że to ostatnie zostawię sobie na deser mojej sportowej kariery i starałam się o tym nie myśleć.
                Ale jak można starać się nie myśleć o tym, że medal miałam właściwie już na szyi...?
                Z tego zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi, a chwilę później dźwięk naciskanej klamki.
                - Wyłaź stąd – krzyknęłam od razu, nawet nie zerkając w stronę drzwi. Byłam pewna, że to Ania albo któryś z moich znajomych, ewentualnie trener (chociaż jego bym się raczej nie spodziewała), czyli wszyscy, z którymi raczej nie miałam ochoty rozmawiać. Kiedy gość nie dał za wygraną i mimo wszystko otworzył drzwi, bez chwili zastanowienia cisnęłam w jego stronę poduszką. Usłyszałam śmiech.
                - To nie jest śmieszne, okej? – mówiłam dalej po polsku i powoli odwróciłam się w stronę intruza. Ciekawa jestem, jaką miałam minę, kiedy zorientowałam się, że moim gościem był Luca Vettori, który dalej się śmiał.
                - To nie jest śmieszne – tym razem powiedziałam to po angielsku, po czym przeprosiłam za atak (tylko z grzeczności, bo wcale nie było mi przykro). Siatkarz machnął ręką, nadal wielce uradowany, co tylko bardziej mnie denerwowało. – Jak w ogóle się tutaj dostałeś? Przecież nie mówiłam ci, gdzie mieszkam.
                - Wiesz, wystarczyło zapytać w recepcji – wyjaśnił mi i podszedł bliżej. Faktycznie, z jego wyglądem wystarczyło, że się uśmiechnął i pewnie wszystko uchodziło mu na sucho. Właściwie, jak dla mnie, nawet nie musiał się uśmiechać. Jednak nie dziś. Tego dnia miałam na tyle trzeźwy umysł po porażce i kontuzji (czy też raczej kontuzji i porażce), że jego spojrzenie na mnie nie działało. W każdym razie, jeszcze nie.
                Mężczyzna podszedł bliżej i wyciągnął coś zza pleców, po czym rzucił tym w moją stronę. Przez chwilę myślałam, że chce mi oddać czymś twardszym niż moja poduszka, ale szybko zorientowałam się, że było zupełnie inaczej. Chwyciłam coś, co wylądowało na moim łóżku i okazało się... rozmówkami włoskimi. Uniosłam pytający wzrok na gościa, a ten wzruszył ramionami.
                - Powiedziałaś, że chciałabyś mówić po włosku – wyjaśnił. – Teraz chyba będziesz miała dużo czasu, więc czemu nie? Mogę ci nawet pomóc, jeśli będziesz chciała – dodał. Okej, jeśli myślałam, że przestał na mnie działać, to właśnie w tym momencie wszystko to wróciło. Jego propozycja pomocy i dorzucony do tego uśmiech sprawił, że świat ponownie zwolnił. Albo moze tylko tak mi się wydawało przez to, jak moje serce przyspieszyło.
                - Dzięki, jasne – odparłam po chwili milczenia. Musiałam odwrócić  wzrok, tylko czemu to było takie trudne?
                Chciałam zmienić temat. Właściwie, trzeba by było zacząć jakikolwiek temat, bo na razie panowała między nami cisza – i to ten jej rodzaj, który wywoływał we mnie dziwny rodzaj napięcia. Wzięłam głęboki wdech i przesunęłam się nieco, robiąc mu miejsce obok siebie. Może było to dziwne, ale przecież nie było to moje mieszkanie, więc nie miałam kanapy ani stolika do kawy, pozostawało więc tylko łóżko.
                Włoch przysiadł na krawędzi i spojrzał na mnie wyczekująco. Powiedz coś, no powiedz.
                - Nie graliście dzisiaj czasem półfinału? – zapytałam i w myślach odetchnęłam z ulgą, bo w końcu coś wymyśliłam. Vettori przytaknął w odpowiedzi. Dzięki za współpracę, pomyślałam. Naprawdę jesteś gadatliwy, wiesz?
                - I jak wam poszło? - próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale ten nie dawał za wygraną i pokręcił głową. Ponownie chwyciłam najlepszą broń w zasięgu ręki, poduszkę, i rzuciłam mu w twarz. Ten krótko się zaśmiał, ale dalej nic nie powiedział. – Luca! Właśnie złoto olimpijskie przeleciało mi przed oczami, nie trzymaj mnie w napięciu! – Fakt przegranej w finale igrzysk był niezłym argumentem, trzeba było go zapamiętać. Mógłby się przydać w przyszłości.
                - Nie jesteś sama – odrzekł tylko i uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu wyczuwałam coś innego, smutnego. Wyrzuty sumienia, że tak go męczyłam, wzięły górę i zamilkłam.
                - Kurczę – wyszeptałam pod nosem. – To nie był zbyt szczęśliwy dzień, co nie? – Kiedy siatkarz nadal się nie odzywał, przysunęłam się nieco i zmierzwiłam mu włosy. – Daj spokój – powiedziałam – macie jeszcze ogromną szansę na brąz! Wiem, że to kiepskie pocieszenie, ale medal jest medalem i macie o co walczyć, no nie?
                - Tak, pewnie, ale wiesz jak to jest, kiedy była szansa na pierwsze miejsce... – powiedział i nagle zaczęłam się zastanawiać, od kiedy rozmawiamy o takich poważnych sprawach. Prawdopodobnie właśnie od wtedy.
                - Wiem, ale dla mnie te igrzyska się już skończyły, a dla was cały czas trwają. Więc wyjdziecie jutro na to boisko i wywalczycie brązowy medal i już!
                Siatkarz odpowiedział mi szerokim uśmiechem, po którym musiałam do siebie dochodzić dobre kilkanaście sekund. Uniosłam kąciki ust. Naprawdę cieszyło mnie to, że prawdopodobnie poprawiłam mu humor.
                - Przyjdziesz jutro na mecz? – Tego pytanie nie spodziewałabym się usłyszeć od niego absolutnie nigdy. Przeczytałam w swoim życiu trochę książek, obejrzałam trochę filmów i miałam całkowitą pewność, że był to cytat z jednego z nich. Faceci w rzeczywistości się przecież tak nie zachowują. A jednak. I to właśnie ta niezwykłość sytuacji sprawiła, że odmowa była jeszcze trudniejsza.
                - Nie dam rady – westchnęłam, mimowolnie posyłając spojrzenie swojej nodze.
                - Rozumiem – odparł ten. Miałam wrażenie, że usłyszałam zawód  jego głosie, ale pewnie tylko mi się wydawało.
                - Znaczy, bardzo bym chciała, dziękuję za zaproszenie – zaczęłam się tłumaczyć. – Ale lekarz, rozumiesz – westchnęłam.

                - Jasne – uśmiechnął się promiennie, przez co chyba przeżyłam mały zawał. – Wpadnę jutro poinformować o wyniku? – to zdanie twierdzące zabrzmiało bardziej jak pytanie, co naprawdę sprawiło, że humor mi się poprawił. Mężczyzna oznajmił, że musi się zbierać. Zawahał się na moment, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć (a może tylko mi się wydawało?), podniósł się z materaca i ruszył w kierunku drzwi, które po chwili się za nim zamknęły.


_______________________
Jak to mówią - nie wiesz, o czym pisać, zabij bohatera. Śmierć byłaby tu trochę zbyt radykalna, a kontuzja taka w sam raz w sumie. Czekam na komentarze, o ile jest w ogóle co komentować.
Pozdro i do następnego.
D.