poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 12

                 Moje życie było naprawdę nudne i monotonne. Kompletnie nic się nie działo. Całe szczęście, że miałam Ankę, z którą regularnie rozmawiałam – była chyba jedyną osobą, która pomagała mi nie zwariować. Darek, podobnie jak ja, mieszkał w Krakowie, więc z nim co jakiś czas się spotykałam. Wyjawiłam mu nawet, że nie miałam już trenera i poprosiłam, by pomógł mi w poszukiwaniach klubu, który dałby mi możliwość trenowania, bo tymczasowo ćwiczyłam sama.
                 Zazwyczaj wstawałam wcześnie rano, brałam krótki, odświeżający prysznic, po którym ubierałam się w coś wygodnego i wychodziłam z domu, żeby pobiegać. Przemierzałam różne dystanse, w sumie zależało to od mojego humoru. Kiedy czułam się dobrze, po czterdziestu minutach byłam z powrotem w domu, ale kiedy przychodziły gorsze dni, biegłam przed siebie i wracałam do domu cała mokra od potu po nawet półtorej godziny, ale przynajmniej czułam się wtedy lepiej.
                 Po powrocie z porannego treningu, jeśli tak to można było nazwać, sprawdzałam skrzynkę mailową, czy aby jakiś klub nie zechciał mi odpisać, przygotowywałam lekki lunch i odpoczywałam na kanapie, trzymając telefon w dłoniach i zastanawiając się, czy nie zadzwonić, albo chociaż napisać do Włocha. Zawsze jednak dochodziłam do wniosku, że był to zły pomysł, odkładałam urządzenie na stolik, szłam się przebrać i wychodziłam na drugi trening, który organizowałam sobie na siłowni.
Wracałam wieczorem kompletnie zmęczona, jadłam coś na kolację, oglądałam jakiś beznadziejny film w telewizji i szłam spać. Nic szczególnego.
                 Moje życie po igrzyskach było jedną wielką rutyną, z której nie mogłam się wyrwać. Jedyną ucieczką byłoby znalezienie trenera, który pewnie chociaż próbowałby urozmaicić mój dzień, a jeśli nie dzień, to chociaż treningi, na które zaczęły kończyć mi się pomysły.
                 Oczywiście, zanim zaczęłam trenować na całego, musiałam przejść ponownie kilka badań, żeby sprawdzić, czy moje mięśnie zdążyły się zregenerować po kontuzji. Przeszłam też krótką rehabilitację, aby przygotować nogę do powrotu do ciężkiego wysiłku fizycznego i chyba się udało, skoro, odpukać w niemalowane, jak na razie byłam w stanie bezproblemowo wykonać każde zadane przez siebie ćwiczenie, co naprawdę mnie uszczęśliwiało.
                 Rutyna została niejako przerwana pewnego dnia, kiedy niespodziewanie usłyszałam dzwonek do drzwi. Przecież nikt nigdy nie mnie odwiedzał. Darek zawsze wcześniej dzwonił, żeby się upewnić, czy mam czas, a Ania mieszkała kilkaset kilometrów dalej. Rodzice natomiast chyba całkiem o mnie zapomnieli, a inni znajomi, którzy wiedzieliby, gdzie mieszkałam, najzwyczajniej w świecie nie istnieli.
                 Powoli podeszłam więc do drewnianych drzwi, nie do końca pewna, czy je otworzyć. Po kilkunastu sekundach jednak stwierdziłam, że to może listonosz (chociaż od dłuższego czasu nie było dla mnie poczty) i przekręciwszy klucz w zamku, nacisnęłam klamkę.
                 Nie wiem, czego się spodziewałam, ale wiem, czego się nie spodziewałam. Nawet nie pomyślałabym o tym, że zaraz z progu wyskoczy na mnie Ania, która przecież powinna być w Warszawie i która prawie udusiła mnie swoim uściskiem.
                 Stałam jak wryta nawet, gdy wreszcie się ode mnie odsunęła i dokładnie lustrowała mnie wzrokiem.
                 - Nie jesteś w Warszawie? – To było najbardziej logiczna rzecz, o jaką byłam w stanie zapytać.
                 - Nie, głupolu – odparła tyczkarka, która wydawała się promieniować radością. – Stwierdziłam, że się za wami stęskniłam, wsiadłam w pociąg i przyjechałam na pogaduchy.
                 - Za nami? – spytałam z uniesionymi brwiami.
                 - No, za tobą i Darkiem, za naszą olimpijską trójcą – odpowiedziała i znowu się uśmiechnęła.
                 - Czyli trzeba dzwonić do niego i umówić się gdzieś na kawę? – Bo tak chyba się robiło, taką miałam nadzieję. Niestety, w sprawach kontaktów z ludźmi byłam dość specyficzna w takim sensie, że w ogóle ich nie rozumiałam. Niesamowicie dziwiło mnie, że udało mi się utrzymać znajomość z tą dwójką, ale wydawało mi się, że była to bardziej ich zasługa, chociaż i ja się starałam.
                 - Och, nie trzeba, kochana. Już wszystko ustalone, idziemy do jednej z tych restauracji na rynku, ponoć jest tam bardzo ładnie. – Kobieta pociągnęła mnie za rękę i ledwo zdążyłam zamknąć drzwi, nie wspominając już o zabraniu telefonu czy portfela, o czym powiedziałam Ani. Zbyła to machnięciem ręki i dodała, że nie miałam o co się martwić, bo to ona stawiała.
                 Rynek, który był ważną częścią Starego Miasta, jak zawsze był pełen ludzi. Niezależnie od pory dnia, niezależnie od pogody, nie było dnia, kiedy coś by się tam nie działo. Bardzo lubiłam to miejsce, mimo iż było typowo turystyczne, a zwyczajni mieszkańcy Krakowa raczej tam nie przebywali. Podobał mi się klimat, jaki tworzyły stare, piękne kamienice przy brukowych uliczkach. Wyglądały niesamowicie.
                 Ania pociągnęła mnie w stronę jednego ze stolików wystawionych na bruku przed wejściem do restauracji, której nazwy nie zdążyłam przeczytać. Czekał już tam na nas Darek, który przywitał się z nami krótko i wskazał nam wolne krzesełka. Obydwie zajęłyśmy miejsca i nagle zapadła cisza, jakby żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć.
                 - Ania, opowiadaj, co się ciekawego działo w stolicy – zaczęłam jako pierwsza, czym właściwie zszokowałam samą siebie. Czyżbym się otwierała? Czyżby mi się poprawiało?
                 - Oj, no wiesz... Stolica jak to stolica. Zatłoczona, ale tak naprawdę nic się tam nie dzieje – odparła z uśmiechem i spojrzała najpierw na Darka, a później na mnie. – A jak tutaj u was? Muszę przyznać, że Kraków jest piękny.
                 - Chyba to samo – odpowiedziałam. – W każdym razie, u mnie absolutnie nic się nie dzieje – dodałam, na co kobieta uniosła pytająco brwi i już wiedziałam, że szykowała się nam poważna rozmowa na temat tego, czemu u mnie nic się nie działo.
                 - Naprawdę? – odparł Darek. – Nikt się jeszcze nie odezwał?
                 Pokręciłam głową.
                 - Sprawdzam maila chyba codziennie i tak jak było pusto, tak jest. Wychodzi na to, że nikt mnie nie chce, chyba do rozpoczęcia sezonu nic nie znajdę.
                 - Znajdziesz! – wykrzyknęli razem Ania i Darek, którzy następnie zaczęli się śmiać. – Nie gadaj głupot – dorzuciła Ania. – Każdy chciałby mieć u siebie niedoszłą mistrzynię olimpijską!
                 - Niedoszłą, właśnie – podkreśliłam ze smutnym uśmiechem, po czym stwierdziłam, że sytuacja potrzebuje zmiany tematu. – Darek, a u ciebie jak?
                 - A u mnie świetnie – odparł mężczyzna z szerokim uśmiechem. – Znalazłem w końcu kobietę mojego życia – dodał dumnie i uśmiechnął się tak szczerze, że nie dało się mu nie uwierzyć.
                 - To faktycznie świetnie! – wykrzyknęłam, kiedy tylko zobaczyłam, jak dużo szczęścia mu ta kobieta dawała. Dawno nie widziałam go aż tak rozpromienionego. – Kiedy ją poznamy? – dopytałam od razu, bo bardzo chciałam wiedzieć, kim była owa wybranka.
                 - Wiesz, Gośka – zaczęła Ania, zwracając się w moją stronę i w tym momencie już wszystko wiedziałam, już byłam pewna tego, co dosłownie chwilę później usłyszałam z jej ust – właściwie to już ją znasz – dokończyła z uśmiechem i wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny, który niemal natychmiast ją ujął i złożył na jej grzbiecie pocałunek.
                 - To ci dopiero zwrot akcji – wyszeptałam z uśmiechem. Cieszyłam się z ich szczęścia, bo naprawdę na nie zasługiwali. W sumie, można było stwierdzić, że do siebie pasowali. Obydwoje zawsze i wszędzie emanowali tak pozytywną energią, że teraz prawdopodobnie razem byli w stanie wyleczyć świat ze wszelkiego zła. Zaniepokoiło mnie tylko to, że kiedy spojrzałam na ich splecione dłonie, tak naprawdę widziałam siebie i Vettoriego, a o tym nie miałam najmniejszej ochoty myśleć. – Jak długo to przede mną ukrywaliście? – dodałam po chwili milczenia z udawanym oburzeniem.
                 - Oj, kochana, nie ty jedna miałaś takie ciekawe przygody podczas igrzysk – odpowiedziała wesoło Ania, która tym jednym zdaniem chyba wszystko mi rozjaśniła, natomiast Darka wprawiła w zakłopotanie.
                 - Teraz to ja o czymś nie wiem? – zapytał, ale zbyłam to machnięciem ręki i wymruczanym „nieważne”, na co ten odpowiedział udając urazę – O pewnie! Wy i te wasze sekrety! Niczego nie można się od kobiet dowiedzieć, niczego. Okej, czuję się niechciany, idę do domu – zwrócił się do Ani – będę na ciebie czekał, jak już skończycie te wasze ploteczki. – Spojrzał w moją stronę – widzimy się jutro, młoda! – Nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale wyszło na to, że byliśmy na następny dzień umówieni, na co nie narzekałam. Mężczyzna po chwili najzwyczajniej w świecie wstał, zasunął krzesło, pocałował tyczkarkę w policzek i ruszył w kierunku ulicy Siennej, którą prawdopodobnie najłatwiej było się wydostać z obszaru rynku.
                 - Dobra, w końcu sobie poszedł i możemy spokojnie porozmawiać – kobieta klasnęła w dłonie uradowana i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. – No, słucham, jak się układa?
                 - Jak co ma się układać? – odparłam niezbyt przekonana.
                 - Już ty wiesz co! – Szczerze mówiąc, zabrzmiała trochę groźnie, wiedziałam więc, że nici z mojej obrony. Jeśli Ania chciała coś wiedzieć, dowiadywała się i tak było także w tym przypadku. – Co z Lucą?
                 - A co ma być? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, co najwidoczniej mojej towarzyszki nie uszczęśliwiło. Jej zmarszczone czoło dokładnie mówiło mi, że zbliżałam się do granic jej wytrzymałości. – Nic nie ma, bo nic nie było. Żadne z nas niczego nie obiecywało...
                 - Obiecałaś, że się do niego odezwiesz, dlatego zostawił ci numer.
                 - ... poza tym, to by nie miało najmniejszego sensu, tylko byśmy się męczyli.
                 - Czy ty siebie słyszysz dziewczyno? A może zapomniałaś już, co się działo podczas igrzysk? – Kobieta pokręciła głową z westchnieniem i kontynuowała łagodniej. – Widzę, że tego chcesz, on także tego chce, więc chwyć telefon i zadzwoń do niego, przecież nic się nie stanie.
                 - Kiedy ja w ten sposób chcę po prostu zaoszczędzić i sobie, i jemu niepotrzebnych rozczarowań. Nie oszukujmy się, przecież Włochy nawet nie leżą blisko Polski. Musiałby się zdarzyć jakiś cud, żebyśmy się znowu spotkali. Lepiej będzie, jak o tym zapomnimy i obydwoje poszukamy kogoś bardziej osiągalnego.
                 - Naprawdę jesteś w stanie o nim zapomnieć?
                 Nie. Nie byłam. Mimo że wydawało się to kompletnie dziwne i nielogiczne, już wiedziałam, że nie będę w stanie nigdy o nim zapomnieć. Mimo że tak naprawdę nigdy nie połączyło nas nic więcej niż kilka pocałunków. Mimo że żadne z nas nie złożyło żadnej deklaracji. Było coś w nim i w tym, jak reagował na niego mój organizm, co nie pozwoliłoby mi zapomnieć o tym wszystkim, co kiedyś zaistniało. Kiedyś. Kiedyś, bo wydawało mi się, że minęła wieczność. Gorzej, wydawało mi się, że wszystko to było tylko snem, z którego się przebudziłam i wróciłam do realnego świata całkowicie zagubiona. I mimo że nic wiążącego się nie wydarzyło, nie byłam w stanie dać odejść tym wszystkim wspomnieniom. Ale musiałam próbować. Przecież świat się na nim nie kończył. Nie mogłam tak myśleć, bo byłabym skończona. Musiałam wierzyć w to, że pewnego dnia jakiś mężczyzna zajmie miejsce Włocha i będę w stanie normalnie żyć. Może był to po prostu jeden z tych, o których myśli się zawsze, że to ten jedyny i absolutnie nigdy nie przestanę o nim myśleć, a po dwóch miesiącach nagle puff i magicznym sposobem już niego nie potrzebuję? W tej chwili miałam ogromną nadzieję, że tak właśnie było, a ja brałam wszystko nazbyt poważnie.
                 - Tak – skłamałam, chociaż dobrze wiedziałam, że Ania to zauważyła.
                 Kobieta przez dłuższą chwilę się nie odzywała, co wzięłam za niezbyt sprzyjający mi znak. W końcu wzruszyła ramionami.
                 - To twoje życie, Gosia – powiedziała. – To twoje życie i twoje serce i jaką decyzję podejmiesz, taką podejmiesz, ale przemyśl to wszystko jeszcze raz. Ja na twoim miejscu jednak chwyciłabym za ten głupi telefon i wystukała głupi numer i chociaż sprawdziła co u niego. Po prostu nie chcę, żebyś czegokolwiek żałowała.

                 - Już dawno podjęłam decyzję – odrzekłam, starając się zachować obojętny ton. Poczułam delikatne zawroty głowy, bo wiedziałam, że Ania miała rację, a ja będę żałowała.



_________________________
Będzie żałowała?
Do następnego
MISTRZOWIE ŚWIATA!

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 11

                Samolot lecący na warszawskie Okęcie był w połowie pusty.
                Naprawdę nie wiedziałam dlaczego, przecież na igrzyska przyleciały setki naszych sportowców. Czyżby wszyscy wyjechali o tyle szybciej, że teraz została tylko garstka reprezentantów? Było to trochę nie do wiary, ale szybko musiałam się z tym faktem pogodzić.
                Opuszczając Wioskę Olimpijską, posyłając jej ostatnie spojrzenia przez ramię, tak naprawdę myślałam o tym, ile dobrych rzeczy mnie spotkało podczas pobytu w niej. Poznałam prawdopodobnie prawdziwą przyjaciółkę, która była nieźle zakręcona, ale miała dobre serce (prawdopodobnie, bo to właśnie teraz, po zakończonej imprezie miało się okazać, czy to nie była znajomość na dwa tygodnie). Poznałam wielu bardzo miłych osób, które były dla mnie ogromnie życzliwe. Poznałam lepiej mojego trenera, z którym współpraca okazała się toksyczna i przez którego właściwie teraz kuśtykałam na swoje miejsce w samolocie. Poznałam smak prawdziwej rywalizacji wśród najlepszych lekkoatletów na tym świecie, a doświadczenia, które zebrałam były prawdopodobnie najważniejszymi w mojej karierze. I w końcu – poznałam pewnego Włocha, z którym łączyła mnie dość niecodzienna relacja, której do końca nie rozumiałam i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane, by ją zrozumieć.
                Kim tak właściwie był dla mnie Luca Vettori? Czy ktokolwiek był w stanie to stwierdzić?
                Anka mówiła, a wręcz namiętnie powtarzała, że siatkarz został stworzony tylko i wyłącznie dla mnie, że widziała to jak na dłoni, była tego stuprocentowo pewna – w przeciwieństwie do mnie.
                Oh, naprawdę miałam nadzieję, że samolot będzie pełny wesołych ludzi, którzy będą razem głośno rozmawiać, opowiadać dowcipy i śmiać się, żebym mogła uniknąć głupich rozmyślań na temat Włocha, które męczyły mnie od momentu, kiedy zamknęły się za nim drzwi mojego pokoju. Tymczasem panowała cisza jak makiem zasiał, więc naprawdę nie miałam nic innego do roboty, a myśli same cisnęły mi się na mózg tak, jak słowa cisną się na język i kompletnie nic nie mogłam na to poradzić.
                Wyszło na to, że po prostu poczułam się samotna. Zbyt samotna. Przez tyle lat byłam sama, i to z własnego wyboru, a teraz nagle poczułam, że kogoś potrzebowałam. I okazało się, że ta samotność przyćmiła zdrowy rozsądek i pozwoliłam obcemu mężczyźnie na tyle się do siebie zbliżyć, że nie wiedziałam, co o tym myśleć. Przecież znałam go zaledwie kilkanaście dni, a dałam się mu pocałować, bo Ania powiedziała, że jest między nami chemia. Wszystko to było całkowicie nie w moim stylu i dlatego tak mnie martwiło. Czy inne uczestniczki i uczestnicy igrzysk także przeżywali takie przygody? Czy to było normalne, że każdy znajdował sobie kogoś na czas trwania imprezy, bo tak było łatwiej  przeżywać porażki? Bo, nie ukrywajmy, moja kontuzja wpłynęłaby na mnie o wiele bardziej i byłaby o wiele gorsza w skutkach, gdyby ten jeden uparty wielkolud codziennie nie wchodził bez pukania do mojego olimpijskiego mieszkania. To była jego zasługa i to dzięki niemu byłam silniejsza.
                Ale co miałam o tym myśleć teraz, kiedy to wszystko się skończyło?
                Nie złożyliśmy sobie żadnych obietnic, żadne z nas także nie rwało się do zobowiązujących do czegokolwiek wyznań. Jedynym, co otrzymałam na koniec naszej wspólnej przygody był pocałunek powalający na kolana i numer telefonu wraz z adresem zapisanym w moim telefonie, którego teraz pilnowałam niczym skarbu.
                Koniec naszej wspólnej przygody. Bo to chyba był koniec, prawda?
                Wszyscy dobrze wiemy, że takie znajomości nigdy nie wypalają. Kiedy jako dziecko jeździłam na kolonie, ostatniego dnia wszyscy, w tym i ja, obiecywali sobie przyjaźń na całe życie i ostrzegali, żeby codziennie czekać na wiadomość i, och, jak to będziemy się odwiedzać! I zawsze kończyło się tak samo – po mniej-więcej tygodniu zaczynało być męczącym to, że ta koleżanka mieszka tak daleko. Coraz częściej nie chciało się podchodzić do telefonu. Coraz częściej zapominało się o tym telefonie. I kontakt, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak, nagle po prostu się urywał. Po kilku miesiącach zawsze przypominałam sobie, że przecież poznałam podczas wakacji takich świetnych ludzi, ale przecież głupio było zadzwonić, bo co miałam powiedzieć? I dalej nikt nie dzwonił i przyjaźń na całe życie okazywała się przyjaźnią na dwa tygodnie. Byłam pewna, że w przypadku siatkarza byłoby dokładnie tak samo, więc czemu by nie oszczędzić sobie dodatkowych przykrości  związanych z kolejną stratą, kiedy można było uznać, że to już dawno za mną, bo wszystko zostało zakończone i zamknięte wczorajszym pocałunkiem?
                Nawet nie wiedziałam, czy można to było nazwać przelotnym romansem. Wydawało mi się, że romans jednak był czymś więcej niż to, co wydarzyło się między mną a Włochem. To, co przez chwilę mieliśmy, było zaledwie przelotną znajomością, którą chciałam wspominać dobrze i o której na pewno miało być ciężko zapomnieć.
                Oczywiście, chciałabym, aby to nie była prawda. Naprawdę chciałabym, żeby to się udało, żebyśmy naprawdę po powrocie do domów utrzymywali regularny kontakt, może nawet, żebyśmy się zaprzyjaźnili, a później znaleźli chwilę czasu, żeby się spotkać, ale to po prostu nie było możliwe. Nie wierzyłam w takie rzeczy, bo wiedziałam, że nie miały miejsca. Znajomości na odległość były cholernie trudną sprawą, chociaż może na początku nie sprawiałaby problemu. Z czasem jednak kilometry różnicy bardzo dawałyby się we znaki i zaczynałyby po prostu męczyć i zniechęcać. Przyszłoby zwątpienie w sens tego wszystkiego aż w końcu w nadszedłby kres. Tak właśnie z tym wszystkim było.
                Byłam całkowicie pewna, że tylko czysty zbieg okoliczności albo niesamowite szczęście mogłoby być przyczyną naszego ewentualnego ponownego spotkania. Vettori na pewno tak samo myślał, na pewno dobrze wiedział, że nie ma w tym najmniejszego sensu i żadne z nas nie miało siły próbować. A numer telefonu i adres na kartce był tylko grzecznością, której zostaliśmy kiedyś nauczeni.
                Takie były fakty. I zaczęłam przyjmować do wiadomości, że moje serce już nigdy tak śmiesznie i jednocześnie strasznie nie zareaguje. Że świat nigdy już nie zatrzyma się pod wpływem spojrzenia tej pary ciemnobrązowych oczu. Że po moim ciele nie rozprzestrzeni się dziwnie przyjemna fala ciepła wywołana jednym uśmiechem jednego mężczyzny. Zaczęłam przyjmować do wiadomości, że już nigdy miałam nie spotkać Luci Vettoriego.
                Co gorsza, to sprawiało, że czułam się naprawdę przygnębiona.
                - Ach, Gośka! – z rozmyślań wyrwał mnie niski, dziwnie znajomy męski głos. – Czy to miejsce jest wolne? – Nie kto inny jak sam Łukasz Żygadło wskazał na fotel obok mojego.
                - Tak, pewnie, siadaj – odparłam szybko i zabrałam butelkę wody, którą wcześniej położyłam na siedzeniu, robiąc miejsce siatkarzowi.
                - To były emocjonujące igrzyska, prawda? – rzucił z uśmiechem w moją stronę. Reprezentacja Polski nie zdobyła żadnego medalu, ale mimo wszystko ten człowiek pozostawał pozytywny. Chyba dlatego właśnie go tak ceniłam. Tak samo zresztą jak i Ankę. Chyba po prostu potrzebowałam pozytywnych ludzi w swoim życiu.
                - Masz rację, były niesamowite – odpowiedziałam zwięźle, nie myśląc jednak o feralnym finale z moim udziałem, a o swojej ex-znajomości z włoskim siatkarzem, co było naprawdę dziwne.
                - Też lecisz do Warszawy? – zapytał, ale skoro siedzieliśmy w tym samym samolocie, a on leciał do Warszawy oczywistym było, że i ja także. Najwidoczniej mężczyzna próbował podtrzymać rozmowę, za co byłam mu naprawdę wdzięczna, bo pomagało mi to w niemyśleniu o tym, co się stało i o czym nie chciałam myśleć.
                - Na razie tak, na Okęciu się przesiadam i lecę do domu, do Krakowa – odrzekłam z uśmiechem. Tak, jednak wszędzie dobrze (na igrzyskach bardzo dobrze), ale w domu zdecydowanie najlepiej.
                - To miło – skwitował Żygadło i na chwilę zamilknął. – Ja mam trochę spraw do załatwienia w stolicy, ale za kilka dni też będę w Krakowie. Co prawda przejazdem, ale będę. Musimy się spotkać! – wykrzyknął uradowany, co naprawdę mnie zaskoczyło. Czy pierwszy rozgrywający polskiej kadry siatkarzy miał ochotę się ze mną prywatnie spotkać? Czy to był dobry moment na to, żeby zacząć piszczeć?
                Odpowiedziałam szerokim uśmiechem.
                - Jasne, zdecydowanie tak – naprawdę starałam się nie brzmieć zbyt radośnie i nie miałam pojęcia, czy mi wyszło, bo rozgrywający cały czas uśmiechał się w ten sam sposób. Musiałam przyznać, że był przystojny, a jego głos był naprawdę niesamowicie przyjemny dla ucha, a z uśmiechem na ustach wyglądał jeszcze lepiej, o ile w ogóle było to możliwe, ale czy on nie miał przypadkiem żony? I czemu zastanawiałam się nad takimi rzeczami?
                Znowu na światło dzienne wychodziła moja, niesamowicie doskwierająca już, samotność.
                Resztę niezbyt długiej podróży spędziliśmy na oglądaniu tego samego filmu na monitorach zamontowanych w oparciach poprzedzających siedzeń. Głośno komentowaliśmy niemal każdą scenę, śmialiśmy się, ocenialiśmy garderobę bohaterów i mimikę ich twarzy oraz dziwne gesty wykonywane rękami. We dwójkę zauważaliśmy o wiele więcej niepasujących szczegółów i dziur w fabule, a znajdywanie ich było naprawdę niezłą zabawą.
                Po wylądowaniu i odbiorze bagaży musiałam szybko biegać na kolejną odprawę, bo czekał mnie jeszcze niespełna godzinny lot do Krakowa. Łukasz przekazał mi swój numer telefonu i obiecał, że zadzwoni jak tylko dostanie się do mojego rodzinnego miasta, żebyśmy mogli się spotkać, po czym pożegnał mnie ciepłym i niezwykle przyjemnym uściskiem, po czym rozstaliśmy się z uśmiechami na ustach.


                Moje mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy przed igrzyskami opuszczałam je w wielkim pośpiechu.
                W niedużym przedpokoju na wieszaku wisiała tylko zapasowa para kluczy, a na ziemi leżały wszystkie pary butów, jakie tylko były w moim posiadaniu. Szybko wepchnęłam je do drewnianej szafeczki, aby chociaż stworzyć pozory porządku. W łazience na podłodze leżały dwa ręczniki, bo przecież przed wyjściem wzięłam szybki prysznic. W centralnym pomieszczeniu, salonie, było wszystko, co tylko przychodziło mi na myśl – brudny talerz po ostatnim śniadaniu przed podróżą, ubrania, z których w ostatniej chwili zrezygnowałam, kolejny ręcznik, laptop... Istna tragedia, którą posprzątałam najszybciej, jak było to możliwe. Naprawdę chciałam wrócić do czystego mieszkania, ale, cóż, nie tym razem. Najbardziej bałam się wejść do sypialni, której miała miejsce główna część pakowania walizek i toreb. Okazało się jednak, że było o wiele lepiej, niż to zapamiętałam i wystarczyło poukładane rzeczy z łóżka przenieść do szafy.
                - Teraz tylko rozpakować i wyprać tę tonę rzeczy – wymruczałam do siebie, zerkając w stronę swoich bagaży. Naprawdę chciałam już iść spać, zważając na to, że przecież ostatniej nocy nie spałam wcale, ale myśl o tym, że nie skończyłam tego, co zaczęłam nie dałaby mi spokoju.
Otwierałam więc po kolei każdą z kieszeni każdej z toreb i powoli, ale konsekwentnie, opróżniałam ich zawartość. A to zanosiłam coś do łazienki, a to zostawiałam w sypialni, a to uznawałam, że nie pasuje nigdzie, więc kładłam na niewielkim stoliku do kawy przed telewizorem w salonie.
                Mijały kolejne sekundy, minuty, dziesiątki minut, aż w końcu po dwóch godzinach torby z powrotem znalazły się pod łóżkiem, pralka prała właśnie jedno z prawdopodobnie dziesięciu tysięcy prań, wszelkie naczynia były pozmywane, resztki wyrzucone, ubrania poukładane... Wszystko było gotowe. Nie miałam pojęcia, jak to zrobiłam. Właściwie tego nie pamiętałam. Myślałam tylko o tym, jak bardzo byłam śpiąca i jak bardzo chciałam się już znaleźć w łóżku.
                Kiedy po prysznicu, na który udało mi się wykrzesać jeszcze odrobinę energii, upewniłam się, że zamknęłam drzwi wejściowe na klucz i wróciłam do sypialni, zauważyłam, że jakaś niebieska szmata, która zdecydowanie nie była moja, bezczelnie zajmowała moje upragnione łóżko. Podeszłam do niezidentyfikowanego obiektu z zamiarem natychmiastowego usunięcia go z mojego mieszkania, podniosłam i... kompletnie mnie wryło. Nagle całkowicie otrzeźwiałam, nagle nie miałam ochoty już spać, nagle nie miałam ochoty na zupełnie nic. Oto trzymałam w dłoniach, owszem niebieską, bluzę reprezentacji Włoch w siatkówce. Zmarszczyłam brwi. Co to robiło w moim mieszkaniu? Przecież próbowałam zostawić przeszłość za sobą, dlaczego to tu było? Po dłuższej chwili namysłu, dokładnych oględzinach ubrania i znalezieniu cyfry 4 napisanej markerem na metce doszłam do wniosku, że była to bluza mojego byłego znajomego, który kiedyś postanowił zachować się jak w komedii romantycznej dosyć niskich lotów i użyczyć mi ją, kiedy zrobiło mi się zimno. Chcąc, nie chcąc, uśmiechnęłam się na to wspomnienie.

                Powoli, jakby z czymś w rodzaju namaszczenia, włożyłam ręce w rękawy bluzy, którą następnie mocno się opatuliłam i, chyba nieco przytłoczona ostatnimi wydarzeniami, położyłam się w miękkiej i świeżej pościeli na moim łóżku. Zamknęłam oczy, które z powodu, którego nie chciałam sobie uświadamiać, zaczęły mnie dziwnie piec. Odetchnęłam głęboko, a moje nozdrza przepełnił zapach mężczyzny, którym przesiąknięty był materiał. A potem szybko zasnęłam.


__________________________________
Nadal podtrzymuję wersję, że jej odczucia nie są przesadzone.
Nie wiem, czego jeszcze chcecie się ode mnie dowiedzieć. Teraz wasza kolej, czekam na komentarze. Do następnego. :)
D.

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział 10

                Ostatnią noc tegorocznych igrzysk olimpijskich postanowiłam spędzić w samotności, u siebie w pokoju. Oczywiście, wcześniej spotkałam się z Anią i opowiedziałam jej, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru w mieszkaniu mojego, byłego już, trenera. Kobieta chyba była trochę w szoku, ale stwierdziła, że miałam całkowitą rację i dobrze zrobiłam. Cieszyłam się, że nie tylko ja tak uważałam.
                Ona także stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli każda z nas w tę ostatnią noc zajmie się swoimi sprawami, pakowaniem i tak dalej. Chociaż byłam prawie całkowicie pewna, że tyczkarka coś przede mną ukrywa, nie odezwałam się i czekałam, aż ona zrobi to pierwsza. Nie zrobiła tego, ale może to nie był według niej odpowiedni moment? Nie chciałam naciskać, więc siedziałam cicho. Umówiłyśmy się, że następnego dnia rano spotkamy się przy bramie wyjazdowej z Wioski, gdzie się pożegnamy. Obiecała mi także, że porozgląda się u siebie, w Warszawie, za jakimś klubem, który zechciałby wziąć pod swoje skrzydła sprinterkę.
                Kiedy już w sumie zrobiło się ciemno, nie miałam zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Postanowiłam się więc spakować, co według mnie wyglądało tak, że zgarnęłam do walizki wszystkie ubrania z łóżka, większość kosmetyków z łazienki (oprócz tych, które miałam zamiar jeszcze używać) i wszystkie inne rzeczy, które znalazłam po drodze, kiedy przechodziłam przez pokój. Po co męczyć się ze składaniem, skoro po powrocie i tak chciałam wszystko wrzucić do prania? Taka była właśnie moja filozofia.
                Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie zajęło mnie na długi czas. Po mniej więcej trzydziestu minutach znowu nie miałam dla siebie żadnego zajęcia. Rzuciłam się więc na niesamowicie miękki materac mojego łóżka i leżałam tak, gapiąc się w sufit.
                Wydawało mi się nawet, że słyszałam pukanie do drzwi, ale oczywistym było, że to moja wyobraźnia szukała wrażeń. Kiedy jednak po kilkunastu sekundach pukanie nasiliło się, zerwałam się z łóżka i rozejrzałam. Nikogo nie było, ale skoro ktoś pukał do drzwi, to znaczyło, że jeszcze nie wszedł do środka.
Powoli podeszłam więc do drzwi, zrobiłam to najciszej, jak tylko umiałam. Nie miałam jak sprawdzić, kto się za nimi krył, więc po kolejnych kilkunastu sekundach wysłuchiwania nieustannego pukania nacisnęłam klamkę.
                Przede mną stała osoba, której spodziewałabym się najmniej. Naprawdę, naprawdę, po tym, co ostatnio miało miejsce nie pomyślałabym, że jeszcze kiedykolwiek otworzę drzwi i zobaczę za nimi szeroko uśmiechniętego Vettoriego.
                - Mogę wejść? – zapytał jakby nigdy nic, a ja nadal stałam jak wryta. Dopiero po chwili trochę otrzeźwiałam i uniosłam brew, po czym zapraszającym gestem otworzyłam drzwi szerzej.
                - Stwierdziłem, że skoro to ostatnia noc, to może uda mi się ją spędzić z jedyną nowo poznaną osobą – oznajmił, cały w skowronkach i spojrzał na mnie z uśmiechem. Chciałam się na niego gniewać, ale nie potrafiłam, kiedy tak wyglądał. Starałam się więc chociaż próbować zachować dystans.
                - Nie masz kolegów w drużynie? – odparłam, unosząc brwi. Chwilę później stwierdziłam, że może zabrzmiało to niegrzecznie, ale nie miałam zamiaru nic z tym robić. Najwyżej się obrazi i wyjdzie, co z tego?
                Co z tego? Nie mogłam kłamać przed samą sobą. Jego obecność tej ostatniej nocy była najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Może na zewnątrz jako tako udawało mi się utrzymać obojętny wyraz twarzy, może. W środku natomiast nie mogłam zapanować nad tym, co się działo. Bo przyszedł tutaj. Mógł siedzieć w swoim pokoju i popijać piwo z kolegami w tę ostatnią noc na olimpiadzie, mógł zabalować w jakimś barze w mieście. A przyszedł właśnie do mnie. Znowu czułam się nieco rozdarta – w sumie cieszyło mnie to bardzo, ale nie byłam do końca pewna, czy ta jego obecność była zwiastunem dobrych wydarzeń.
                - Nie jestem przygotowana na imprezę, nie wiem czy o tym wiesz – powiedziałam, kiedy nadal milczał z tym głupkowatym uśmiechem, który sprawiał, że miałam ochotę się na niego rzucić, tylko jeszcze nie byłam do końca pewna z jakiego powodu.
                - Ja też nie, więc dobrze się złożyło – odpowiedział i znowu zapanowała cisza. Staliśmy na środku mojej sypialni w milczeniu, po prostu gapiąc się na siebie jak małolaty, które nie wiedza, co zrobić. Bo chyba nie wiedzieliśmy, co zrobić. Na pewno ja nie wiedziałam, co zrobić.
                W tej chwili przypomniałam sobie, dlaczego nie byłam przygotowana na żadną imprezę. Stałam przed nim w swoich domowych szarych spodniach dresowych, które były chyba o dwa rozmiary za duże i białym podkoszulku, a na głowie miałam koka, który tak naprawdę niczego nie przypominał, a już na pewno nie koka. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo jeśli chciałam zrobić na nim dobre wrażenie, to już dawno mogłam o tym zapomnieć. Może właśnie stąd wziął się jego wyraz twarzy – po prostu zobaczył mnie taką i tyle.
                Kiedy, w końcu, minęła chwila odrętwienia, stwierdziliśmy, że ten wieczór spędzimy tak, jak poprzednio, na balkonie, który chyba był najciekawszym miejscem w Wiosce Olimpijskiej.
Przez cały czas trwania igrzysk miałam na nim rozłożony ciepły koc, dzięki czemu w każdej chwili mogłam wyjść na świeże powietrze i sobie tam posiedzieć, ile tylko chciałam, bez większego ryzyka choroby.
                Dużo rozmawialiśmy i to o różnych rzeczach. Na początku było mi niesamowicie niezręcznie, siedzieliśmy tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się ramionami i mój mózg nie mógł dać temu spokoju. Tematy rozmów też były dosyć płytkie, bo dotyczyły naszych planów na sezon postolimpijski, potem także, o zgrozo, pogody we Włoszech i w Polsce. Zdarzyło się nawet, że mnie rozśmieszył, co uznałam za swoją słabość, ale w duchu mu za to dziękowałam. Potrafił rozluźnić nieco atmosferę, co było naprawdę przydatną umiejętnością.
                W końcu trochę wyczerpały się nam tematy i zdawało się, że cisza zapadła na dobre. Chciałam coś powiedzieć, żeby ją przerwać, ale naprawdę nie mogłam wymyślić nic sensownego.
                Spojrzałam więc na Vettoriego z nadzieją, że on coś wymyśli, ale zamiast tego obdarzył mnie takim spojrzeniem, że nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Było jednym z tych, które wcześniej sprawiały, że nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. Nic się nie zmieniło, teraz nawet, gdybym chciała, nie dałabym rady wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
                Jego wzrok powędrował na czubek mojej głowy. Czego tam szukał? Ach, przypomniałam sobie o moim świetnym koku. Tak na marginesie – nigdy nie rozumiałam, dlaczego wszystkie kobiety dostały w pakiecie umiejętność zrobienia niechlujnego koka, który wyglądał potem jak arcydzieło. Mój zawsze przypominał raczej gniazdo, dlatego robiłam go tylko wtedy, kiedy byłam sama i miałam pewność, że albo nikt nie przyjdzie, albo zdążę w porę rozpuścić włosy.
                Luca bez słowa wyciągnął prawą rękę w moją stronę, chwycił brązową gumkę, która trzymała koka i pociągnął. Nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale nadal bałam się odezwać. Przecież jeśli mu się coś nie podobało, mógł powiedzieć, a nie działać tak całkiem bez ostrzeżenia. Blond włosy, jak na rozkaz, opadły na ramiona i plecy, częściowo zakrywając także moją twarz. Nadal panowała cisza, ale wyczułam w niej rosnące napięcie, którego do końca nie rozumiałam, a które zaczęło ogarniać i mnie. Siatkarz nie opuścił ręki, tylko przeczesał moje włosy, odgarniając je i zakładając za ucho. Towarzyszyło temu niesamowite uczucie, którego nie potrafiłam opisać. Miałam wrażenie, że nie tylko po prostu rozpuścił włosy, miało to dla mnie wydźwięk o wiele bardziej intymny. Czułam się niemal rozbierana, co z jednej strony wywoływało u mnie niepokój, a z drugiej niesamowitą radość i poruszenie. Wydawało mi się, że cała się trzęsę i przez chwilę nawet obawiałam się, że w rzeczywistości tak było.
                Nie zauważyłam nawet, kiedy się pochylił, a jego twarz znalazła się zaledwie centymetry od mojej. Stopniowo dzieliła nas coraz mniejsza odległość, aż w końcu nasze usta spotkały się w prawdziwym pocałunku – nie takim, po którym którekolwiek z nas miałoby uciec, tylko takim, po którym chcieliśmy być tylko bliżej siebie.
                Miałam wrażenie, że całe moje ciało przeszedł prąd, który pozostawił po sobie uczucie przyjemnego ciepła. Ktoś mówił coś o iskrach? Chyba w końcu je poczułam. Jakaś niewidzialna siła sprawiała, że nie miałam ochoty odsuwać się od niego na ani centymetr. Wplotłam palce w jego brązowe włosy, a później powoli przesunęłam dłonią w dół, po karku, ramieniu, aż zatrzymałam ją na piersi mężczyzny.
                W tym momencie powoli odsunął się ode mnie, nie odrywając jednak wzrok od moich oczu. Byłam pewna, że gdybyśmy nie siedzieli, już dawno leżałabym na ziemi, bo nawet wtedy czułam, jak moje nogi zmieniają się w galaretę. Brawo, usłyszałam głos w mojej głowie. To żeś zachowała dystans, że o ja cię nie mogę.
                Zamknij się – odpowiedziałam sama sobie w myślach, co normalnie byłoby nieco niepokojące, ale w tym przypadku byłam w stanie znieść nawet to, że chyba oszalałam.
                Nie było mi zimno, mimo że na dworze było jakieś dziesięć stopni i wiał straszny wiatr, ale mimo wszystko doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli wrócimy do środka.
                Całą noc przeleżeliśmy w moim łóżku.
                Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że spędzę ostatnią noc igrzysk olimpijskich rozmawiając z włoskim atakującym w moim łóżku. Tym razem jednak tematy zdecydowanie się zmieniły, poruszaliśmy o wiele bardziej poważne problemy. Wyznałam mu nawet, że zakończyłam współpracę ze swoim trenerem, opowiedziałam mu całą historię i dodałam, że szukam nowego klubu, miejsca, gdzie będę mogła spokojnie trenować.
                - We Włoszech jest takich całkiem sporo, mogłabyś poszukać – stwierdził. To jedno zdanie poprawiło mi humor jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Wydedukowałam z tego, że chyba chciał się ze mną widywać. Dodał potem, że on będzie trenował we włoskiej Modenie i że bardzo poleca, na co odpowiedziałam uśmiechem.
                Włączyłam jakąś muzykę na swoim telefonie, po czym przeprosiłam mężczyznę i wytłumaczyłam, że muszę się przygotować przed podróżą.
                - Och, też wyjeżdżam zaraz z rana – odparł.
                - Ale pewnie ciebie nikt nagle nie odwiedził i zdążyłeś się chociaż umyć – powiedziałam, posłałam mu przepraszający uśmiech i zamknęłam się w łazience.
                - Może potrzebujesz pomocy? – krzyknął do mnie z pokoju, po czym usłyszałam jego śmiech. I ja się zaśmiałam, ale w środku wszystko mi się przewracało.
                Czy on chciał mnie zobaczyć nago? Nie powinnam tak wydziwiać, ale wydawało mi się, że dokładnie tyle zrozumiałam z jego wypowiedzi. Nawet nie chciałam patrzeć w lustro, bo bałam się tego, co mogłam tam zobaczyć.
                To był chyba najszybszy prysznic mojego życia, ale jednocześnie, o dziwo, najdokładniejszy. Szybko też umyłam zęby, zebrałam resztę kosmetyków i ubrań pozostawionych w łazience, które zaraz po opuszczeniu pomieszczenia wrzuciłam do torby. Leciała akurat jedna z moich ulubionych piosenek, więc zapinałam walizki, podśpiewując.
                - Zooostań, potrzebuję cię tu, to co w sobie mam pewnie ciągnie mnie w dóóóół...
                - Co to za piosenka? – Jego głos w sumie przypomniał mi, że nie byłam sama. Rzuciłam wzrokiem w jego stronę – nadal wyglądał onieśmielająco, chociaż nie wiedziałam, jak to było możliwe.
                - Taka jedna – odparłam, po czy z powrotem wskoczyłam do łóżka. – Która godzina?
                - Po trzeciej – odpowiedział z uśmiechem Włoch, który, leżąc na boku, znowu bawił się moimi – tym razem mokrymi – włosami, co wywoływało u mnie tak intensywne reakcje, że nie byłam w stanie ocenić, jak długo mogłam jeszcze wytrzymać.
                Zadziwiło mnie to, że nie rozmawialiśmy o tym, co się między nami działo, co się wydarzyło przez te kilkanaście dni. Chociaż w sumie nawet mnie to cieszyło – nie rozwodziliśmy się niepotrzebnie nad przyszłością, która mogła nie nastąpić, tylko cieszyliśmy się teraźniejszością póki mogliśmy. Nie ukrywam jednak, że przez myśl niejednokrotnie przeszło mi pytanie o to, jak to będzie wyglądać po zakończeniu. Nie wiedziałam nawet, jak on to wszystko traktował. Czy dla niego było to coś specjalnego? Zaczynałam w to wątpić, więc pozostawiłam te rozmyślania na inny dzień. W tamtej chwili korzystałam z tego, co miałam – cieszyłam się jego obecnością i pocałunkami, którymi mnie zasypywał.
                Nie spaliśmy całą noc, co doszło do nas dopiero, kiedy zorientowaliśmy się, że już świtało. Wstaliśmy więc, a siatkarz zapisał mi swój adres i numer telefonu, żebyśmy mogli się ze sobą kontaktować, za co byłam mu wdzięczna.
                Odprowadziłam go do drzwi, przy których postanowił pocałować mnie na pożegnanie. Nie miałam nic przeciwko, oparłam się (najdyskretniej jak tylko się dało) o ścianę, żeby się czasem nie przewrócić, a ten pochylił się i po raz ostatni mogłam poczuć, jak rażą mnie te niesamowite iskry. Wyszeptał krótkie „ciao”, które wywołało u mnie dreszcze biegnące przez całe moje plecy, i na które odpowiedziałam tym samym, po czym drzwi się za nim zamknęły.

                I nagle opanował mnie dziwny smutek.



_________________________________
Po moich ostatnich doświadczeniach jestem całkowicie przekonana co do tego, że reakcje Gosi na widok Vettoriego są całkowicie realistyczne. Naprawdę przez jakiś czas myślałam, że trochę z tym przesadzam, ale jednak nie - wszelkie emocje są zdecydowanie oparte na faktach. Trochę to przerażające może być, ale tak jest. Przynajmniej w moim przypadku.
Po moim ostatnim spotkaniu z Vettorim stwierdziłam, że mam całkiem fajny materiał na coś krótkiego w sam raz na wczarnejkawie.blogspot.com, więc jak tylko znajdę wolny dzień lub dwa, można się tam czegoś spodziewać.
Trzymajcie kciuki za Polaków na Mistrzostwach, trzymajcie kciuki za mnie w środę w Łodzi.
Rozdział pojawił się po dwóch tygodniach za co przepraszam, ale tydzień temu jeszcze przeżywałam to, że rozmawiałam z Włochami i Brazylijczykami po włosku, fajnie było.
Następne już co tydzień, mam nadzieję, że jeszcze to czytacie.