Długo czekałam na pierwszy
trening w nowym mieście, z nowymi ludźmi, w nowym otoczeniu, na nowym stadionie
– całkiem na nowo. Ten tydzień po moim przylocie dłużył się niesamowicie, ale
miało to też swoje dobre strony. Więcej czasu mogłam spędzać z Lucą, o ile ten,
oczywiście, nie był akurat ze swoją drużyną.
Denerwowałam się od samego rana.
Nie było aż tak źle, chociaż myślałam, że po załatwieniu formalności nie będę
odczuwać już żadnego stresu związanego z pracą we Włoszech, ale jednak trochę
się pomyliłam. Zjadłam śniadanie, na które i tak nie miałam ochoty, ale
stwierdziłam, że mdlenie na pierwszym treningu nie będzie dobrym zwiastunem.
Chciałam zrobić jak najlepsze wrażenie na trenerze i pozostałych atletkach.
Chciałam pokazać, że moja obecność w olimpijskim finale nie była pomyłką, że
nie udało mi się przypadkiem i naprawdę zasługiwałam na to, co osiągnęłam i
gdzie byłam.
Zebrałam więc resztki swojej
pewności siebie, całkowitą motywację i, po sprawdzeniu w internecie i dopytaniu
się Włocha, gdzie dokładnie znajdował się szukany przeze mnie obiekt sportowy,
ruszyłam, by otworzyć nowy rozdział w swojej karierze.
Dziękowałam w duchu władzom
miasta za dogodną lokalizację stadionu przy jednej z głównych ulic, gdzie w
sumie nie sposób było zabłądzić. Niemniej jednak dokładnie się po drodze
rozglądałam, żeby równie łatwo i przyjemnie później wrócić do domu.
Zostałam przywitana bardzo
życzliwie, dziewczyny w szatni były bardzo rozmowne i szeroko uśmiechnięte, co
sprawiało, że nie czułam się niechciana na samym wstępie. Miło z ich strony.
Chociaż ich angielski nie był na najlepszym poziomie i często podpierały się
słowami, czasami nawet całymi zdaniami, po włosku, naprawdę starałam się
zrozumieć, o co im chodziło i byłam wdzięczna, że w ogóle próbowały.
Trener Giovanno, bo tak się
przedstawił, również wydawał się być w wyśmienitym nastroju. Na początku
wytłumaczył mi, jak wyglądała jego wizja treningów, jaki był jego pomysł na
szkolenie, co chciał osiągnąć i co wiedział, że może z nami osiągnąć.
Wysłuchałam go uważnie, w odpowiednich momentach wtrącając pytania, żeby mieć
pewność do całości. Potem, jako że był to pierwszy trening w okresie
przygotowawczym do rozpoczęcia sezonu, odbył się dosyć lekki rozruch i
integracja przez różnego typu ćwiczenia. Nie ukrywam, po takiej przerwie i
jedynie swoich ćwiczeniach, nawet wtedy zdołałam się zmęczyć. Przestraszyło
mnie to, bo zaczęłam zdawać sobie sprawę, że po mojej kontuzji całkiem wypadłam
z rytmu, straciłam swoją bardzo dobrą kondycję, wytrzymałość i wydolność, co
chyba zauważył Giovanno, bo po treningu powiedział mi, że nic nie było stracone
i był pewien, że jeszcze zdołam formę odbudować. Uspokoił mnie tym, pokiwałam
więc głową i kiedy już nie miał mi nic więcej do powiedzenia, poszłam do
szatni.
Potrzebowałam prysznica, tak
jak wszystkie dziewczyny, chociaż to ja byłam najbardziej spocona, co naprawdę
mnie denerwowało. Obiecałam sobie więc, że będę pracować tak ciężko i tak
długo, aż moja kondycja będzie o wiele lepsza niż ich wszystkich. Może nie
brzmiało to zbyt grzecznie, ale w każdym klubie przecież była rywalizacja,
każdy chce być najlepszy w swoim fachu, a że często bywałam aż zbyt ambitna,
takie właśnie podejmowałam wyzwania.
Miałam jeszcze całkiem sporo
czasu, chociaż pierwszy oficjalny meeting, w którym miałam wziąć udział, miał
odbyć się w Rzymie dokładnie tydzień przed rozpoczęciem włoskiej Serie A.
Powrót do domu nie był tak łatwy
i przyjemny, jak bardzo chciałam, żeby był. Zgubiłam się kilka razy, źle
skręciłam, pomyliłam sklepy, które były moimi punktami orientacyjnymi, ale,
całe szczęście, pamiętałam nazwę ulicy, na którą zmierzałam i w końcu ktoś, kto
mnie zrozumiał, wskazał mi właściwą drogę. Po tej przygodzie zapamiętałam chyba
każdy możliwy sposób, w jaki można było dostać się pod drewniane drzwi
znajomego już budynku.
Siatkarza nie było, dobrze
wiedziałam, że miał wrócić dopiero za mniej-więcej godzinę, chociaż to jeszcze
zależało od wielu różnych czynników, którymi byli jego koledzy z drużyny i
trenerzy. Stwierdziłam, że jest sposób, w jaki mogłam ten czas spożytkować i
zaraz sięgnęłam po laptopa. Uśmiechnęłam się szeroko i stwierdziłam, że
musiałam mieć jakiś szósty zmysł albo niesamowite szczęście, bo przy imieniu
mojej najlepszej przyjaciółki pojawiło się właśnie zielone kółeczko informujące
o tym, że była dostępna. Niemal natychmiast spośród dostępnych opcji wybrałam
wideopołączenie i czekałam aż odbierze.
-
Gosia! –
wykrzyknęła od razu, kiedy odebrała. – Chciałam dziś do ciebie dzwonić, ale
byłaś pierwsza – stwierdziła z pogodnym uśmiechem.
- Też się cieszę, że cię widzę –
odparłam, różnie szczęśliwa. Mimo że minęło zaledwie ile? Tydzień? Minął
zaledwie tydzień od kiedy ostatni raz się widziałyśmy, a ja już zdążyłam się
stęsknić.
- No to opowiadaj! Tyle się nie
odzywałaś, bałam się, że się zgubiłaś, albo nie mieli miejsc w hotelu i się
włóczysz gdzieś i śpisz na stadionie, – kobieta zerknęła na coś za mną – ale
widzę, że uwiłaś sobie niezłe gniazdko. Ze szczegółami proszę!
- To nie jest pokój hotelowy –
odpowiedziałam zmieszana i poczułam, że moja twarz zaczynała przybierać czerwonoróżowy
kolor. – Bo ja na razie mieszkam u Luci – powiedziałam szybko, unikając
kontaktu wzrokowego z Anią.
Cisza.
- Jak to? – usłyszałam ją
ponownie po kilkunastu długich sekundach. – Jak to się stało?
- Ugh, no wiesz – zaczęłam –
przyszłam tu zaraz po przylocie w sumie, bo nie wiedziałam gdzie mam iść i...
tak jakoś się złożyło.
- I śpisz u niego na kanapie
zamiast w wygodnym hotelowym łóżku? Kochana, rozumiem, że z miłości robi się
różne głupoty, ale powinnaś się wysypiać, bo będziesz tam ciężko pracowała, a
nie odpoczywała na wakacjach.
- Tylko, że właśnie chodzi o to,
że ja nie śpię na kanapie – w końcu z siebie wydusiłam, a resztę kobieta chyba
wyczytała sobie z moich oczu, które nawiasem mówiąc były zupełnie jak otwarta
księga, bo natychmiast zażądała wyjaśnień i najdrobniejszych szczegółów,
których chyba nie zdradziłabym przed samą sobą.
W końcu udało mi się przekonać
ją, że naprawdę mnie to krępowało i nie miałam najmniejszej ochoty omawiać z
nią... tego wszystkiego. Zmusiłam ją do opowiedzenia, co działo się w tym
czasie w Krakowie. Ta bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę, właściwie bez
zbędnych, i niezbędnych, słów uniosła lewą rękę, na której zauważyłam coś
błyszczącego, co okazało się pierścionkiem.
- Tylko nie mów, że... –
zaczęłam i w sumie nie miałam pojęcia jak skończyć.
- Darek mi się oświadczył –
potwierdziła Ania i uśmiechnęła się jeszcze pogodniej, a ja miałam wrażenie, że
swoją radością promienieje bardziej niż włoskie słońce.
- Planujecie ślub?
- Właściwie mamy już wszystko
zapowiedziane. Chciałam wysłać ci zaproszenie, ale nie miałam adresu. Poza tym,
chyba dobrze się złożyło, bo teraz się okazuje, że trzeba zaznaczyć z osobą towarzyszącą.
- Daj spokój – powiedziałam
cicho. – Kiedy? – zapytałam zadziwiona, ale chyba jednocześnie szczęśliwa. Moi
przyjaciele znaleźli w sobie bratnie dusze i mieli być razem. Kochali się i
mieli siebie nawzajem, więc cieszyłam się ich szczęściem.
- Właściwie to powinniśmy wam
szybciej powiedzieć – odparła zmieszana. Odezwała się ponownie dopiero, kiedy
ją ponagliłam i okazało się, że miał to być mój ostatni wolny weekend przed
rzymskimi zawodami, co przyjęłam z ulgą.
- Będę miała wolne, więc możecie
na mnie liczyć – uśmiechnęłam się.
- Och, nie było w ogóle takiej
opcji, żebyś nie przyjechała – odpowiedziała groźnym głosem. – Ach! Właśnie!
Przyjedziesz z osobą towarzyszącą?
- Nie mam pojęcia! – odrzekłam
zgodnie z prawdą, nagle zmieszana całą sytuacją. Sporo się między mną a Włochem
działo, ale czy traktował to na tyle poważnie, żeby przyjeżdżać ze mną do
Polski? Czy którekolwiek z nas traktowało to na tyle poważnie?
-To się dowiedz i mi powiedz – stwierdziła
wspaniałomyślnie moja zaręczona przyjaciółka.
Później porozmawiałyśmy jeszcze
chwilę całkiem na poważnie o tym, czy w ogóle jest sens pytać siatkarza o to,
czy pojedzie ze mną do Krakowa, gdzie miały odbyć się ceremonie. Ania z pełnym
przekonaniem powiedziała, że tak, natomiast ja nadal nie do końca wiedziałam. W
końcu narzuciła mi swój tok rozumowania, stwierdziła, że teraz to na pewno
między nami coś było i nie miałam się o co martwić. Po chwili milczenia
niechętnie przyznałam jej rację, po czym obiecałam jej, że dam znać po rozmowie
z Vettorim i pożegnałyśmy się.
Kiedy Luca wrócił do domu,
nerwowo kręciłam się po niewielkiej kuchni, próbując ułożyć sobie w głowie całą
rozmowę we wszystkich możliwych wariantach i próbując do tego nie spalić
makaronu, który gotowałam. Zaskoczył mnie, kiedy nagle znalazł się blisko mnie,
obejmując mnie na powitanie, czym spowodował, że nagle podskoczyłam, a serce
nieźle mi przyspieszyło. Zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej, o ile to w
ogóle było możliwe.
Właściwie dlaczego?
Nie musiał się zgodzić i dobrze
o tym wiedziałam. Musiałam przestać się przejmować takimi rzeczami. Z drugiej
jednak strony, chyba zależało mi na tym, żeby jednak nie odmówił. Może chciałam
się nim przed wszystkimi pochwalić.
W końcu stwierdziłam, że takie
zadręczanie się myślami wiele mi nie pomoże i, gdy tylko zjedliśmy i
rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie przed telewizorem, postanowiłam wziąć się
w garść i być twarda.
- Mam pytanie – zaczęłam, patrząc
na nasze splecione dłonie. Od razu zwróciłam uwagę mężczyzny, który przeniósł
wzrok na mnie.
- Pytaj – odparł z uśmiechem,
który dodał mi odwagi.
- Moja najlepsza przyjaciółka
bierze ślub i dziś dzwoniła, żeby zapytać, czy przyjadę z osobą towarzyszącą –
zerknęłam na niego kątem oka, mając nadzieję, że się domyśli, ale chyba
mężczyźni rozumieli takie rzeczy tylko w filmach. Ten spojrzał na mnie bez
entuzjazmu i byłam już pewna, że to koniec moich pragnień o wspólnym weselu.
- I mam ci pomóc szukać tej
osoby? – uniósł brew i to ja przestałam rozumieć, o co chodziło.
- Nie, głupku! Zastanawiałam się,
czy nie masz ochoty na wycieczkę do Polski.
Cisza. Znowu zapadła cisza,
przez którą powróciła cała moja niepewność. Całe szczęście, trwała tylko
kilkanaście sekund, bo tylko tyle Włoch był w stanie wytrzymać z poważną miną.
Kiedy szeroko się uśmiechnął i pochylił się, żeby pocałować mnie w dłoń.
- Będę zaszczycony –
odpowiedział cicho i chyba wyczułam nutę niepewności, ale ją zignorowałam.
Teraz liczyło się tylko jedno – nie odmówił, zgodził się, miał jechać z nią do
Krakowa. – Tylko w sumie kiedy to będzie? – dodał po chwili, jakby nagle sobie
przypomniał, że ma pracę.
- Dwa tygodnie przed Serie A,
tydzień przed Rzymem – odrzekłam, a ten oznajmił, że na pewno znajdzie trochę
wolnego, by być ze mną na tym weselu.
Byłam mu naprawdę wdzięczna i
już nie mogłam się doczekać aż pojawimy się razem na sali, w której owo wesele
miało się odbyć. Chciałam zobaczyć miny wszystkich znajomych, chciałam zobaczyć miny Ani i Darka na nasz widok. Może brzmiało to płytko, ale naprawdę
pragnęłam, żebyśmy dobrze razem wyglądali, po cichu też miałam nadzieję na to,
że ludzie stwierdzą, że naprawdę do siebie pasowaliśmy.
Później,
kiedy wróciliśmy do oglądania telewizji, zaczęłam się zastanawiać, czy można
nas było nazwać parą? Czy byliśmy ze sobą? Po tym, jak się zachowywaliśmy, łato
było wywnioskować, że byliśmy ze sobą naprawdę blisko, ale czy mogłam mieć
nadzieję, że to coś było poważne? Żadne z nas od początku naszej znajomości nie
wygłosiło żadnej deklaracji, nie podzieliliśmy się ze sobą tym, co względem
siebie czuliśmy i zaczęłam się zastanawiać, czy było tak dlatego, że nic,
oprócz dziwnej fizycznej więzi, do siebie nie czuliśmy, czy dlatego, że
obydwoje byliśmy na tyle nieśmiali, że baliśmy się wyznań.
Miałam nadzieję, że to drugie, bo zaczęłam wyłamywać się z pierwszej opcji, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że zaczynam do siatkarza żywić głębokie uczucia.
Miałam nadzieję, że to drugie, bo zaczęłam wyłamywać się z pierwszej opcji, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że zaczynam do siatkarza żywić głębokie uczucia.
____________________
klub lekkoatletyczny, jak i stadion lekkoatletyczny w Modenie nie istnieje, takie przypomnienie, że to wszystko jest fikcją literacką.
nadal słodzę
coś się pokićkało z czcionkami
nadal słodzę
D