piątek, 24 października 2014

Rozdział 16

                 Długo czekałam na pierwszy trening w nowym mieście, z nowymi ludźmi, w nowym otoczeniu, na nowym stadionie – całkiem na nowo. Ten tydzień po moim przylocie dłużył się niesamowicie, ale miało to też swoje dobre strony. Więcej czasu mogłam spędzać z Lucą, o ile ten, oczywiście, nie był akurat ze swoją drużyną.
                 Denerwowałam się od samego rana. Nie było aż tak źle, chociaż myślałam, że po załatwieniu formalności nie będę odczuwać już żadnego stresu związanego z pracą we Włoszech, ale jednak trochę się pomyliłam. Zjadłam śniadanie, na które i tak nie miałam ochoty, ale stwierdziłam, że mdlenie na pierwszym treningu nie będzie dobrym zwiastunem. Chciałam zrobić jak najlepsze wrażenie na trenerze i pozostałych atletkach. Chciałam pokazać, że moja obecność w olimpijskim finale nie była pomyłką, że nie udało mi się przypadkiem i naprawdę zasługiwałam na to, co osiągnęłam i gdzie byłam.
                 Zebrałam więc resztki swojej pewności siebie, całkowitą motywację i, po sprawdzeniu w internecie i dopytaniu się Włocha, gdzie dokładnie znajdował się szukany przeze mnie obiekt sportowy, ruszyłam, by otworzyć nowy rozdział w swojej karierze.
                 Dziękowałam w duchu władzom miasta za dogodną lokalizację stadionu przy jednej z głównych ulic, gdzie w sumie nie sposób było zabłądzić. Niemniej jednak dokładnie się po drodze rozglądałam, żeby równie łatwo i przyjemnie później wrócić do domu.
                 Zostałam przywitana bardzo życzliwie, dziewczyny w szatni były bardzo rozmowne i szeroko uśmiechnięte, co sprawiało, że nie czułam się niechciana na samym wstępie. Miło z ich strony. Chociaż ich angielski nie był na najlepszym poziomie i często podpierały się słowami, czasami nawet całymi zdaniami, po włosku, naprawdę starałam się zrozumieć, o co im chodziło i byłam wdzięczna, że w ogóle próbowały.
                 Trener Giovanno, bo tak się przedstawił, również wydawał się być w wyśmienitym nastroju. Na początku wytłumaczył mi, jak wyglądała jego wizja treningów, jaki był jego pomysł na szkolenie, co chciał osiągnąć i co wiedział, że może z nami osiągnąć. Wysłuchałam go uważnie, w odpowiednich momentach wtrącając pytania, żeby mieć pewność do całości. Potem, jako że był to pierwszy trening w okresie przygotowawczym do rozpoczęcia sezonu, odbył się dosyć lekki rozruch i integracja przez różnego typu ćwiczenia. Nie ukrywam, po takiej przerwie i jedynie swoich ćwiczeniach, nawet wtedy zdołałam się zmęczyć. Przestraszyło mnie to, bo zaczęłam zdawać sobie sprawę, że po mojej kontuzji całkiem wypadłam z rytmu, straciłam swoją bardzo dobrą kondycję, wytrzymałość i wydolność, co chyba zauważył Giovanno, bo po treningu powiedział mi, że nic nie było stracone i był pewien, że jeszcze zdołam formę odbudować. Uspokoił mnie tym, pokiwałam więc głową i kiedy już nie miał mi nic więcej do powiedzenia, poszłam do szatni.
                 Potrzebowałam prysznica, tak jak wszystkie dziewczyny, chociaż to ja byłam najbardziej spocona, co naprawdę mnie denerwowało. Obiecałam sobie więc, że będę pracować tak ciężko i tak długo, aż moja kondycja będzie o wiele lepsza niż ich wszystkich. Może nie brzmiało to zbyt grzecznie, ale w każdym klubie przecież była rywalizacja, każdy chce być najlepszy w swoim fachu, a że często bywałam aż zbyt ambitna, takie właśnie podejmowałam wyzwania.
                 Miałam jeszcze całkiem sporo czasu, chociaż pierwszy oficjalny meeting, w którym miałam wziąć udział, miał odbyć się w Rzymie dokładnie tydzień przed rozpoczęciem włoskiej Serie A.
                 Powrót do domu nie był tak łatwy i przyjemny, jak bardzo chciałam, żeby był. Zgubiłam się kilka razy, źle skręciłam, pomyliłam sklepy, które były moimi punktami orientacyjnymi, ale, całe szczęście, pamiętałam nazwę ulicy, na którą zmierzałam i w końcu ktoś, kto mnie zrozumiał, wskazał mi właściwą drogę. Po tej przygodzie zapamiętałam chyba każdy możliwy sposób, w jaki można było dostać się pod drewniane drzwi znajomego już budynku.
                 Siatkarza nie było, dobrze wiedziałam, że miał wrócić dopiero za mniej-więcej godzinę, chociaż to jeszcze zależało od wielu różnych czynników, którymi byli jego koledzy z drużyny i trenerzy. Stwierdziłam, że jest sposób, w jaki mogłam ten czas spożytkować i zaraz sięgnęłam po laptopa. Uśmiechnęłam się szeroko i stwierdziłam, że musiałam mieć jakiś szósty zmysł albo niesamowite szczęście, bo przy imieniu mojej najlepszej przyjaciółki pojawiło się właśnie zielone kółeczko informujące o tym, że była dostępna. Niemal natychmiast spośród dostępnych opcji wybrałam wideopołączenie i czekałam aż odbierze.
                 - Gosia! – wykrzyknęła od razu, kiedy odebrała. – Chciałam dziś do ciebie dzwonić, ale byłaś pierwsza – stwierdziła z pogodnym uśmiechem.
                 - Też się cieszę, że cię widzę – odparłam, różnie szczęśliwa. Mimo że minęło zaledwie ile? Tydzień? Minął zaledwie tydzień od kiedy ostatni raz się widziałyśmy, a ja już zdążyłam się stęsknić.
                 - No to opowiadaj! Tyle się nie odzywałaś, bałam się, że się zgubiłaś, albo nie mieli miejsc w hotelu i się włóczysz gdzieś i śpisz na stadionie, – kobieta zerknęła na coś za mną – ale widzę, że uwiłaś sobie niezłe gniazdko. Ze szczegółami proszę!
                 - To nie jest pokój hotelowy – odpowiedziałam zmieszana i poczułam, że moja twarz zaczynała przybierać czerwonoróżowy kolor. – Bo ja na razie mieszkam u Luci – powiedziałam szybko, unikając kontaktu wzrokowego z Anią.
                 Cisza.
                 - Jak to? – usłyszałam ją ponownie po kilkunastu długich sekundach. – Jak to się stało?
                 - Ugh, no wiesz – zaczęłam – przyszłam tu zaraz po przylocie w sumie, bo nie wiedziałam gdzie mam iść i... tak jakoś się złożyło.
                 - I śpisz u niego na kanapie zamiast w wygodnym hotelowym łóżku? Kochana, rozumiem, że z miłości robi się różne głupoty, ale powinnaś się wysypiać, bo będziesz tam ciężko pracowała, a nie odpoczywała na wakacjach.
                 - Tylko, że właśnie chodzi o to, że ja nie śpię na kanapie – w końcu z siebie wydusiłam, a resztę kobieta chyba wyczytała sobie z moich oczu, które nawiasem mówiąc były zupełnie jak otwarta księga, bo natychmiast zażądała wyjaśnień i najdrobniejszych szczegółów, których chyba nie zdradziłabym przed samą sobą.
                 W końcu udało mi się przekonać ją, że naprawdę mnie to krępowało i nie miałam najmniejszej ochoty omawiać z nią... tego wszystkiego. Zmusiłam ją do opowiedzenia, co działo się w tym czasie w Krakowie. Ta bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę, właściwie bez zbędnych, i niezbędnych, słów uniosła lewą rękę, na której zauważyłam coś błyszczącego, co okazało się pierścionkiem.
                 - Tylko nie mów, że... – zaczęłam i w sumie nie miałam pojęcia jak skończyć.
                 - Darek mi się oświadczył – potwierdziła Ania i uśmiechnęła się jeszcze pogodniej, a ja miałam wrażenie, że swoją radością promienieje bardziej niż włoskie słońce.
                 - Planujecie ślub?
                 - Właściwie mamy już wszystko zapowiedziane. Chciałam wysłać ci zaproszenie, ale nie miałam adresu. Poza tym, chyba dobrze się złożyło, bo teraz się okazuje, że trzeba zaznaczyć z osobą towarzyszącą.
                 - Daj spokój – powiedziałam cicho. – Kiedy? – zapytałam zadziwiona, ale chyba jednocześnie szczęśliwa. Moi przyjaciele znaleźli w sobie bratnie dusze i mieli być razem. Kochali się i mieli siebie nawzajem, więc cieszyłam się ich szczęściem.
                 - Właściwie to powinniśmy wam szybciej powiedzieć – odparła zmieszana. Odezwała się ponownie dopiero, kiedy ją ponagliłam i okazało się, że miał to być mój ostatni wolny weekend przed rzymskimi zawodami, co przyjęłam z ulgą.
                 - Będę miała wolne, więc możecie na mnie liczyć – uśmiechnęłam się.
                 - Och, nie było w ogóle takiej opcji, żebyś nie przyjechała – odpowiedziała groźnym głosem. – Ach! Właśnie! Przyjedziesz z osobą towarzyszącą?
                 - Nie mam pojęcia! – odrzekłam zgodnie z prawdą, nagle zmieszana całą sytuacją. Sporo się między mną a Włochem działo, ale czy traktował to na tyle poważnie, żeby przyjeżdżać ze mną do Polski? Czy którekolwiek z nas traktowało to na tyle poważnie?
                  -To się dowiedz i mi powiedz – stwierdziła wspaniałomyślnie moja zaręczona przyjaciółka.
                 Później porozmawiałyśmy jeszcze chwilę całkiem na poważnie o tym, czy w ogóle jest sens pytać siatkarza o to, czy pojedzie ze mną do Krakowa, gdzie miały odbyć się ceremonie. Ania z pełnym przekonaniem powiedziała, że tak, natomiast ja nadal nie do końca wiedziałam. W końcu narzuciła mi swój tok rozumowania, stwierdziła, że teraz to na pewno między nami coś było i nie miałam się o co martwić. Po chwili milczenia niechętnie przyznałam jej rację, po czym obiecałam jej, że dam znać po rozmowie z Vettorim i pożegnałyśmy się.
                 Kiedy Luca wrócił do domu, nerwowo kręciłam się po niewielkiej kuchni, próbując ułożyć sobie w głowie całą rozmowę we wszystkich możliwych wariantach i próbując do tego nie spalić makaronu, który gotowałam. Zaskoczył mnie, kiedy nagle znalazł się blisko mnie, obejmując mnie na powitanie, czym spowodował, że nagle podskoczyłam, a serce nieźle mi przyspieszyło. Zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe.
                 Właściwie dlaczego?
                 Nie musiał się zgodzić i dobrze o tym wiedziałam. Musiałam przestać się przejmować takimi rzeczami. Z drugiej jednak strony, chyba zależało mi na tym, żeby jednak nie odmówił. Może chciałam się nim przed wszystkimi pochwalić.
                 W końcu stwierdziłam, że takie zadręczanie się myślami wiele mi nie pomoże i, gdy tylko zjedliśmy i rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie przed telewizorem, postanowiłam wziąć się w garść i być twarda.
                 - Mam pytanie – zaczęłam, patrząc na nasze splecione dłonie. Od razu zwróciłam uwagę mężczyzny, który przeniósł wzrok na mnie.
                 - Pytaj – odparł z uśmiechem, który dodał mi odwagi.
                 - Moja najlepsza przyjaciółka bierze ślub i dziś dzwoniła, żeby zapytać, czy przyjadę z osobą towarzyszącą – zerknęłam na niego kątem oka, mając nadzieję, że się domyśli, ale chyba mężczyźni rozumieli takie rzeczy tylko w filmach. Ten spojrzał na mnie bez entuzjazmu i byłam już pewna, że to koniec moich pragnień o wspólnym weselu.
                 - I mam ci pomóc szukać tej osoby? – uniósł brew i to ja przestałam rozumieć, o co chodziło.
                 - Nie, głupku! Zastanawiałam się, czy nie masz ochoty na wycieczkę do Polski.
                 Cisza. Znowu zapadła cisza, przez którą powróciła cała moja niepewność. Całe szczęście, trwała tylko kilkanaście sekund, bo tylko tyle Włoch był w stanie wytrzymać z poważną miną. Kiedy szeroko się uśmiechnął i pochylił się, żeby pocałować mnie w dłoń.
                 - Będę zaszczycony – odpowiedział cicho i chyba wyczułam nutę niepewności, ale ją zignorowałam. Teraz liczyło się tylko jedno – nie odmówił, zgodził się, miał jechać z nią do Krakowa. – Tylko w sumie kiedy to będzie? – dodał po chwili, jakby nagle sobie przypomniał, że ma pracę.
                 - Dwa tygodnie przed Serie A, tydzień przed Rzymem – odrzekłam, a ten oznajmił, że na pewno znajdzie trochę wolnego, by być ze mną na tym weselu.
                 Byłam mu naprawdę wdzięczna i już nie mogłam się doczekać aż pojawimy się razem na sali, w której owo wesele miało się odbyć. Chciałam zobaczyć miny wszystkich znajomych, chciałam zobaczyć miny Ani i Darka na nasz widok. Może brzmiało to płytko, ale naprawdę pragnęłam, żebyśmy dobrze razem wyglądali, po cichu też miałam nadzieję na to, że ludzie stwierdzą, że naprawdę do siebie pasowaliśmy.
                 Później, kiedy wróciliśmy do oglądania telewizji, zaczęłam się zastanawiać, czy można nas było nazwać parą? Czy byliśmy ze sobą? Po tym, jak się zachowywaliśmy, łato było wywnioskować, że byliśmy ze sobą naprawdę blisko, ale czy mogłam mieć nadzieję, że to coś było poważne? Żadne z nas od początku naszej znajomości nie wygłosiło żadnej deklaracji, nie podzieliliśmy się ze sobą tym, co względem siebie czuliśmy i zaczęłam się zastanawiać, czy było tak dlatego, że nic, oprócz dziwnej fizycznej więzi, do siebie nie czuliśmy, czy dlatego, że obydwoje byliśmy na tyle nieśmiali, że baliśmy się wyznań.
                 Miałam nadzieję, że to drugie, bo zaczęłam wyłamywać się z pierwszej opcji, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że zaczynam do siatkarza żywić głębokie uczucia.


____________________
klub lekkoatletyczny, jak i stadion lekkoatletyczny w Modenie nie istnieje, takie przypomnienie, że to wszystko jest fikcją literacką.
nadal słodzę
coś się pokićkało z czcionkami
D

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 15

                 Nie spałam snem głębokim, bo dokładnie poczułam, gdy coś musnęło skórę mojej twarzy. Zareagowałam natychmiastowo i właściwie odruchowo – machnęłam szybko ręką, chcąc odgonić potencjalną muchę czy też innego owada, który postanowił przeszkodzić mi w odpoczynku. Bardzo się zdziwiłam, kiedy moja dłoń trafiła na coś o wiele większego niż jakikolwiek typowy szkodnik, którego zwykłam widywać w domu, od razu otworzyłam oczy i zobaczyłam parę brązowych tęczówek z szerokimi, czarnymi źrenicami, które przyglądały mi się z rozbawieniem.
                 - Co robisz? – zapytał, śmiejąc się, za co zarobił kuksańca w bok. Opadł na materac obok mnie z udawanym jękiem bólu. Dopiero wtedy zauważyłam, że był ubrany w ciemnoniebieski dres, więc posłałam mu spojrzenie pełne zdziwienia.
                 - Co ja robię? Co ty robisz? – przewróciłam się na bok, nadal nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę obok mnie leżał i że w każdej chwili mogłam go dotknąć. Wyciągnęłam dłoń, której grzbietem pogładziłam jego pokryty kilkudniowym zarostem policzek.
                 - Idę na trening – oznajmił z przepraszającym uśmiechem, po czym przysunął się, żeby mnie pocałować. Zdecydowanie zbyt dobrze wiedział, jak wykorzystywać to, jak na mnie działał. – Jak wrócę, oprowadzę cię po mieście, co ty na to?
                 - Pewnie – odparłam cicho i przyciągnęłam go jeszcze raz do siebie, jakby bojąc się, że do mnie nie wróci.
                 Po chwili z westchnieniem wstał, uśmiechnął się do mnie w progu, a potem usłyszałam tylko dźwięk zamykanych drzwi frontowych. I zostałam sama. Co prawda, tylko na kilka godzin, ale sama. Chyba nawet mu za to w myślach podziękowałam, bo miałam czas, żeby ochłonąć i przywyknąć do tego, że byłam właśnie tam. Zaaklimatyzować się.
                 Zrzuciłam z siebie cienką kołdrę i narzuciwszy na siebie jego koszulkę, która akurat leżała najbliżej łóżka, ruszyłam w stronę wejścia, gdzie poprzedniego dnia zostawiłam wszystkie swoje bagaże. Chwyciłam torby, postawiłam walizkę na kółka i przeszłam z powrotem do sypialni, by postawić je w kącie tak, żeby nie zawadzały. Otworzyłam po kolei każdy z zamków i wpatrywałam się w zawartość, nie wiedząc, co wybrać. Nagle pożałowałam, że zabrałam ze sobą tylko jedną sukienkę, ale przecież nie spodziewałam się, że wszystko potoczy się właśnie tak.
                 Wybór garderoby nie był więc trudny, ale obiecałam sobie, że przy najbliższej okazji pójdę na zakupy. Wygląd wyglądem, ale nie wyobrażałam sobie, jak przy takiej temperaturze miałam wytrzymać w spodniach.
                 Po kilku minutach znalazłam łazienkę, do której weszłam, żeby skorzystać z prysznica. Zasunęłam drzwi kabiny i dokładnie umyłam się gorącą wodą, a potem pozwoliłam, by zimna ochłodziła moje ciało i przyniosła ulgę.
                 Kiedy w końcu się ubrałam i usiadłam na kanapie przed telewizorem, cała sytuacja tak jakby mnie uderzyła. Zdałam sobie sprawę ze wszystkiego, co stało się po tym, jak mój samolot wylądował, po tym, jak wysiadłam, po tym, jak znalazłam się przed tym budynkiem...
                 Jak to się właściwie stało? Dlaczego się stało?
                 To, że ja rzuciłam się na niego, było całkiem oczywiste. Będąc w Polsce mogłam sobie wmawiać, że niespełna dwa tygodnie na igrzyskach nic dla mnie nie znaczyły, że ta znajomość była kompletnie niczym, ale w momencie, w którym poczułam jego bliskość, było po mnie. Wszystkie moje zarzekania, wszystkie słowa wypowiedziane w Krakowie nagle straciły sens. Jak mogłam w ogóle tak pomyśleć? Jak mogłam być kiedyś na tyle silna, by z niego zrezygnować, tak po prostu? W obecnym położeniu było to kompletnie nie do pomyślenia. Może dlatego, że w końcu był rzeczywisty, w końcu był z krwi i kości, w końcu nie był tylko wspomnieniem w mojej głowie.
                 Jego reakcja zastanawiała mnie o wiele bardziej. Nie odepchnął mnie, a wręcz przyciągnął bliżej do siebie. Tęsknił za mną? Czuł coś do mnie? Czy po prostu... miał ochotę, a ja akurat się napatoczyłam? Nie rozumiałam mężczyzn, teraz było mi jeszcze trudniej zrozumieć jego. Chyba jednak nie proponowałby mi spacerów po Modenie w tym trzecim przypadku, tylko pożegnałby się i kazał szukać hotelu. Czy coś do mnie czuł? Szczerze mówiąc, miałam ogromną nadzieję, że tak właśnie było, bo po tym wszystkim, co przeżyłam z nim i przez niego... to chyba ja zaczynałam rozwijać w sobie głębsze uczucia w stosunku do niego. Więc skoro prawdopodobnie było coś między nami, mogłam sądzić, że za mną tęsknił? Że myślał o mnie wtedy, kiedy ja myślałam o nim?
                 - Nie – wyszeptałam, patrząc gdzieś przed siebie.
                 Nie chciałam robić sobie zbędnych nadziei na to, co prawdopodobnie nie miało miejsca. Może pamiętał to, co działo się między nami podczas lata, potem zapomniał, a gdy nagle stanęłam w jego progu... przypomniał sobie i postanowił spróbować? Obstawiałam to za najbardziej możliwą ze wszystkich wersji, ale i tak niczego nie mogłam być pewna, chociaż tak bardzo chciałam. Naprawdę chciałam, żeby wrócił z treningu, stanął przede mną i powiedział mi wprost, jak to wyglądało jego oczami.
                 - Marne szanse – odpowiedziałam sama sobie, co naprawdę napawało mnie niepokojem.
                 Mimo wszystko, byłam naprawdę, naprawdę szczęśliwa z tego, jak sprawy się potoczyły. Mógł mnie przecież kompletnie olać i zostawić na bruku. To, że na tę noc przygarnął mnie do siebie mogłoby być oznaką grzeczności, ale to, co się stało... Czy to była grzeczność w wykonaniu Włocha? Miałam nadzieję, że nie, bo dobrze czułam się z myślą, że był mi tak bliski. To chyba było to, czego chciałam. To on był tym, czego pragnęłam.
                 W pewnym momencie swoich wewnętrznych rozterek moje wnętrze naprawdę się odezwało i zażądało jedzenia. Całkiem zapomniałam, że przez stres związany z dokładnie wszystkim, poprzedniego dnia nic nie zjadłam, nie dałam rady nic przełknąć.
                 Miałam nadzieję, że Luca nie pogniewa się za bardzo, jeśli się rozgoszczę i zajrzę do jego lodówki, w której, jak się okazało, świeciło pustkami. Westchnęłam, nieco rozbawiona tym widokiem i stwierdziłam, że przyszedł czas na pierwsze wydatki w europejskiej walucie.
                 Nie miałam klucza, więc tylko zamknęłam za sobą drzwi, modląc się, żeby w tamtym momencie nikt nie postanowił napaść na jego mieszkanie. Musiałam przejść kilkaset metrów, żeby w końcu znaleźć spożywczak, któremu na pierwszy rzut oka mogłam niejako zaufać. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Poza tym, nie ukrywałam, że szukałam raczej sklepu samoobsługowego, jako że mój włoski na razie oscylował w okolicach niczego. Dobrze wiedziałam, że byłam w stanie wydukać zaledwie kilka wyrazów i nie chciałam jeszcze sprawdzać swojej wiedzy w praktyce.
                 W końcu moja misja zakończyła się powodzeniem i stałam z powrotem w niewielkiej kuchni, odgryzając kolejny kęs kanapki z pomidorem. Musiałam przyznać, że wszystko we Włoszech smakowało inaczej – chleb zupełnie różnił się smakiem od tego polskiego, a pomidory tak bardzo mi zasmakowały, że stwierdziłam, że będę mogła je jeść do końca życia.

                 Leżałam na kanapie, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić i zastanawiając się, czy nie pozwalałam sobie na nieco zbyt wiele w jego mieszkaniu. Bo w końcu było jego.
                 Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi i zerwałam się natychmiast na równe nogi, poprawiając na sobie sukienkę. W tym momencie żałowałam, że nie wykorzystałam tego wolnego czasu lepiej. Mogłam się przecież ładnie pomalować, ładnie związać włosy, które teraz opadały mi na ramiona, mogłam się przecież postarać i ładnie wyglądać, a tymczasem wyglądałam... tak jak zawsze.
                 O wszystkim jednak zapomniałam niemal natychmiast, kiedy w progu pojawił się uśmiechnięty Vettori. Podszedł do mnie, a ja z każdym jego krokiem czułam, jak moje serce przyspiesza. W końcu się przez ciebie wykończę, zbeształam go w myślach, jednocześnie dziękując mu za to, że nie przestawał się cieszyć, bo był to widok naprawdę piękny.
                 - Ciao bella – wyszeptał, kiedy nasze usta znajdowały się tuż przy sobie, po czym mnie pocałował, co nadal wzbudzało we mnie niemałe zdziwienie. Za każdym razem miałam ochotę zapytać go dlaczego, ale bałam się, że po tym przestanie, a to była ostatnia rzecz na ziemi, o jakiej chciałam wtedy myśleć.
                 - Ciao – odparłam, nie za bardzo wiedząc co dodać. Zanotować, podszkolić włoski.
                 - Spacer, tak jak obiecałem? – zapytał już po angielsku, co jednocześnie sprawiło, że odetchnęłam z ulgą i się zdenerwowałam. Chciałam rozumieć, co do mnie mówił, ale chciałam też, by mógł rozmawiać ze mną w swoim ojczystym języku. Podszkolić włoski, to jedyne wyjście.
                 Przytaknęłam z uśmiechem, nagle onieśmielona jego obecnością. O dziwo, po ostatnich wydarzeniach naprawdę czułam się przy nim niezręcznie.
                 Mężczyzna chwycił moją dłoń i wyprowadził przez drzwi frontowe, abym mogła z nim poznać Modenę.
                 Prowadził mnie krętymi ulicami, które z asfaltowych przechodziły w brukowe, potem znowu w asfaltowe i tak w kółko. Pokazywał co ciekawsze miejsca i opowiadał mi o nich z wielką radością, przez co moja niepewność w stosunku to jego prawdopodobnych uczuć zniknęła. Co będzie, to ma być, wmówiłam sobie, najważniejsze, że teraz jest dobrze.
                 Próbowałam nawet porównać to miejsce z Krakowem, ale nie miałam pojęcia, jak mogłabym się za to zabrać. Miasta te bowiem wyglądały jak z zupełnie innej bajki, nie byłam w stanie powiedzieć, które podobało mi się bardziej, bo każde z nich miało w sobie to coś, co sprawiało, że trafiało na pierwsze miejsca list wyjątkowych w swoim rodzaju i najpiękniejszych w swoim rodzaju.
                 Kiedy zajęliśmy jedną z wielu ławek w jednym z wielu parków, całkowicie zmieniliśmy tematy rozmów, a ja ponownie poczułam się tak, jakbym znała go całe wieki. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że igrzyska ciągle trwały, a my ciągle siedzieliśmy na moim balkonie w Wiosce Olimpijskiej. Zacisnęłam nieco palce na jego dłoni, aby mieć pewność, że nie był wymyślony, że naprawdę byłam we Włoszech.
                 Luca był moim najlepszym przyjacielem (nie umniejszając Ance, Darkowi czy Łukaszowi – kochałam ich, ale to właśnie przy Włochu najczęściej czułam się swobodnie) mogłam mu opowiedzieć wszystko, mogłam mu powiedzieć, że marzę o miłości jak z głupiego romansidła, tylko ze szczęśliwym zakończeniem, że chcę kiedyś pocałować ukochanego w deszczu, że chcę zatańczyć w nocy na pustej ulicy jak bohaterowie Pamiętnika, mogłam mu opowiedzieć, co mi się śniło, mogłam mu opowiedzieć o tym, co chciałabym, żeby mi się przyśniło. Uwielbiałam go za to, że mogłam powiedzieć mu wszystko. Z jednym wyjątkiem.
                 Nie byłam w stanie ubrać w słowa tego, jak się przy nim czułam. Nie miałam pojęcia, jak powiedzieć mu o tym, co do niego czułam – tak właściwie, to do tego nie potrafiłam przyznać się nawet przed samą sobą.
                 Zwiedzanie Modeny musiało zająć nam kilka dobrych godzin, bo kiedy stwierdziliśmy, że najlepiej wracać już do domu, zauważyłam, że zaczęło się ściemniać. Słońce powoli chowało się za horyzontem, gotowe na zmianę warty z Księżycem. Ulice powoli pustoszały, ludzie wracali do swoich czterech ścian po całym dniu pracy, by w końcu móc spędzić czas z rodziną i odpocząć. Po zmroku miasto to stawało się jeszcze piękniejsze, a jego urok stawał się jeszcze bardziej odczuwalny. Same budynki sprawiały, że klimat był niesamowity, a kiedy z góry spoglądały na nas gwiazdy, a ulice oświetlone były tylko przytłumionym światłem latarni, chyba naprawdę się zakochałam.
Kompletnie nic nie zapowiadało tego, że kiedy będziemy kilkaset metrów od jego mieszkania, nagle lunie na nas ulewny deszcz. Zareagowałam śmiechem, przez co siatkarz pomyślał pewnie, że całkiem mi odbiło. Ruszyłam biegiem przed siebie, ciągnąc go za sobą za rękę. Bez jakichkolwiek trudności dotrzymał mi kroku, a tuż przed samymi drzwiami zwolnił i zatrzymał się, jednak nie sięgnął do klamki.
                 - Co robisz? – zapytałam, unosząc brew. – Zmokniesz i się rozchorujesz! – wykrzyknęłam, starając się brzmieć opiekuńczo, na co ten się zaśmiał.
                 - Przecież i tak jesteśmy mokrzy – odparł, nadal się śmiejąc, po czym objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i pocałował, a ja w duchu podziękowałam mu za to, że mnie trzymał, chociaż było mi naprawdę z tego powodu głupio. Po chwili odsunął się ode mnie na kilka centymetrów tak, aby nasze czoła się o siebie opierały. – Jedno z listy odhaczone – wyszeptał z szerokim uśmiechem, a w jego oczach dostrzegałam iskierki pełne zadowolenia i... czułości? – pocałunek w deszczu – wyjaśnił po chwili, na co to ja się uśmiechnęłam.
                 - Mam nadzieję, że nie ostatni – odrzekłam zgodnie z prawdą.

                 - O nie – zaśmiał się, a nasze usta ponownie spotkały się w pocałunku.



__________________________
sama słodycz, tyle bym rzekła. słodycz, słodycz, słodycz, słodycz, wszyscy dostaniemy cukrzycy, przykro mi

sobota, 11 października 2014

Rozdział 14

                 Chyba jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam. Nie licząc startów podczas letnich igrzysk, to były najprawdopodobniej najbardziej stresujące chwile w moim życiu.
                 Siedziałam w samolocie, który za niecałe pięć minut miał wystartować do Włoch i naprawdę bardzo powstrzymywałam się przed obgryzaniem paznokci. Zacisnęłam ręce na podłokietnikach, chcąc w ten sposób ukryć ich drżenie, chociaż tak naprawdę nikt mi się nie przyglądał.
                 Z władzami klubu już dawno wszystko ustaliłam, podpisałam wszelkie papiery, których zdawały się napływać tysiące, przeszłam wszelkie żądane ode mnie badania lekarskie i nie pozostawało mi już nic innego, jak po prostu stawić się na miejscu i zacząć trenować. Ale w sumie nie tym się denerwowałam. Klubowy zarząd był naprawdę w porządku i widać było, że zależało im na podpisaniu ze mną tej umowy, dogadaliśmy się więc bardzo szybko, a rozmowy były bardzo przyjemne. Właściwie nie mogłam się doczekać aż wrócę do treningów.
                 Denerwowałam się tym, że miałam tyle czasu spędzić w mieście z tym jednym Włochem, którego tyle nie widziałam.
                 Długo zastanawiałam się nad tym, czy zadzwonić do Vettoriego i oznajmić mu, że przyjeżdżałam tam na cały sezon. W końcu stwierdziłam jednak, że pewnie i tak już dawno zapomniał o naszej znajomości i nie znalazłam żadnego konkretnego powodu, dla którego miałabym mu o tym powiedzieć, chociaż tak długo i nieprzerwanie o tym myślałam.
                 Całą podróż, chociaż brzmi to tragicznie absurdalnie, spędziłam na błądzeniu gdzieś w świecie marzeń, w którym Luca jednak o mnie pamiętał, jakimś cudem dowiadywał się o moim przyjeździe i czekał na mnie na lotnisku, najlepiej z bukietem kwiatów w ręku i szerokim uśmiechem na ustach. Wiedziałam, że byłoby to piękne, może nawet zbyt piękne, i nie miało racji bytu. Znałam go na tyle, żeby wiedzieć, iż bukiet kwiatów był o wiele bardziej prawdopodobny niż uśmiech, co nagle wydało się bardzo zabawne.
                 Zastanawiałam się, co mógł w danej chwili robić. Może akurat spacerował gdzieś po mieście, może akurat złożyłoby się tak, że wpadłabym na niego w jednej z uliczek? Nie. Takie rzeczy się nie zdarzały. Jeśli chciałam się z nim spotkać, musiałam go o to po prostu zapytać.
                 Po raz kolejny zerknęłam na adres zapisany w telefonie. Jego adres. Co chwila otwierałam notatkę utworzoną ostatniej nocy igrzysk, ale po kilkunastu sekundach ją zamykałam, stwierdzając, że robiłam z siebie idiotkę. Przed samą sobą. Ale potem to uczucie mijało, znowu chwytałam telefon i tak wszystko zaczynało się od nowa.
                 Nagle naszła mnie straszna myśl. Jeśli nie mnie nie pamiętał, to trudno – przecież zawsze mogłam mu przypomnieć o tym, jak zwykliśmy przesiadywać wieczorami na moim balkonie. Zabrałam nawet jego niebieską bluzę, by przy najbliższej okazji postarać się mu ją oddać, to by na pewno pomogło mu przywołać wyblakłe wspomnienia.  Ale co jeśli już sobie kogoś znalazł? Co jeśli zadzwonię, by się z nim spotkać, a on wytłumaczy mi, że nie może, bo jest umówiony z narzeczoną? Było to tak prawdopodobne, że tylko sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej. Trzeba było znaleźć jakiś zaciszny stadion lekkoatletyczny w okolicach Krakowa i cieszyć się ojczyzną, a nie wyjeżdżać, przemierzać tyle kilometrów, by znaleźć się nad innym morzem, w innym klimacie, całkiem sama... Byłam mistrzynią podejmowania złych decyzji, ale w tej sytuacji, nieważne, jak bardzo chciałam zawrócić samolot, już nic nie mogłam zrobić. Zwłaszcza, że beznamiętny głos właśnie informował pasażerów o zbliżającym się lądowaniu.
                 Modena okazała się uroczym miastem. Od razu zakochałam się w krętych, wąskich uliczkach, które wiły się jak węże pomiędzy starymi kamieniczkami z kolorowymi okiennicami. Zawsze chciałam przylecieć do Włoch, by móc podziwiać właśnie tego typu widoki, ale nigdy nie pomyślałabym, że będę tam pracować i spełniać swoje sportowe marzenia.
                 Po opuszczeniu terminala ze smutkiem przyjęłam do wiadomości fakt, iż nikt na mnie nie czekał. Zostałam sama. Bez Anki, bez Darka, a Łukasz był teraz pewnie kilkaset kilometrów na północ na hali sportowej i ćwiczył rozegranie. Zostałam sama i doszło do tego, że nawet nie wiedziałam, dokąd się udać.

                 Zajęłam jedną z ławek w niewielkim parku, który był zadziwiająco cichy i pusty. Położyłam walizkę i wszystkie torby obok siebie i siedząc w samotności, powoli wdychałam i wydychałam śródziemnomorskie powietrze, zastanawiając się, co robić dalej. Powinnam poszukać jakiegoś hotelu, a potem i mieszkania, bo na razie nie miałam gdzie się zatrzymać. Oczywiście, będąc jeszcze w Krakowie, w moim obecnie pustym mieszkaniu, sprawdziłam wszystkie najtańsze i najlepiej wyglądające hotele, hostele, pensjonaty. Wiedziałam, gdzie się znajdowały, bo dokładnie przestudiowałam wszelkie mapy miasta. Nie zgubiłam się. Wiedziałam, że powinnam skręcić w najbliższą uliczkę, wspiąć się nią na szczyt wzgórza, dalej skręcić w lewo i stamtąd powinnam dostrzec już jeden z moich faworytów pośród przeszukiwanych ofert.
                 Nie chciałam jednak na razie się tam udawać. Wolałam jeszcze chwilę posiedzieć i zaaklimatyzować się, przyzwyczaić się do innego powietrza. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam, chociaż to na nic się nie zdawało. Wiedziałam dokładnie, jakie myśli staram się w sobie zagłuszyć, zdusić w zalążku, póki jeszcze nie wyrosły i nie zaczęły krzyczeć, bo wtedy już nie byłabym w stanie ich opanować.
                 Nie wiedziałam, ile czasu zleciało mi na tej jednej ławce, ale nie chciałam tego sprawdzać. W końcu zebrałam się w sobie, chwyciłam bagaże i ruszyłam w, o dziwo, dobrze już znanym kierunku, chociaż był to kierunek przeciwny do wybranego przeze mnie hotelu. Chodzenie po brukowanej nawierzchni nie było tak niewygodne, jak myślałam, że będzie, co nie zmieniało faktu, iż prawdopodobnie zniszczyłam kółka swojej walizki, nieprzerwanie targając ją po nierównościach. Uważnie rozglądałam się na boki, napawając się każdym widokiem, niemal chłonąc panoramy i ciesząc się piękną pogodą.
                 W końcu zatrzymałam się przed drewnianymi drzwiami. Oto właśnie zaczynała się moja włoska przygoda. Zebrałam się w sobie i starając się zatrzymać drżenie dłoni i drżenie serca, wyciągnęłam rękę, aby zapukać. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie tabliczce przyczepionej do ściany budynku  i porównałam widniejący na niej numer z nieustannie otwieraną i zamykaną notatką w telefonie. Nie dotarłam pod hotel. Nogi zaprowadziły mnie w zupełnie inne miejsce, a ja dziękowałam im, że podjęły tę decyzję za mnie.
                 Usłyszałam czyjeś kroki i poczułam niesamowitą chęć ucieczki. Już chwytałam torby, by szybko ruszyć z powrotem skąd przyszłam, ale nie zdążyłam. Klamka zapadła, o ironio. Drzwi stanęły otworem, a w progu pojawiła się dwumetrowa postać siatkarza. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo za tym widokiem tęskniłam. Upuściłam bagaże na ziemię, ale nie słyszałam, jak uderzały o bruk. Zakręciło mi się w głowie, a ja nie mogłam oderwać wzroku od pełnych zdziwienia brązowych oczu, które uważnie mnie obserwowały.
                 - Luca? – wyszeptałam, bo tylko na tyle było mnie stać. Dlaczego byłam tak głupia i nie zadzwoniłam podczas tych tygodni, kiedy się nie widzieliśmy? Dlaczego właściwie chciałam to zakończyć  bez konsultowania sprawy z nim? Dlaczego, do cholery jasnej, do niego nie zadzwoniłam? To były obecnie jedyne myśli, na jakie mógł zdobyć się mój mózg. Oprócz komentowania tego, jak świetnie Luca wyglądał. Mężczyzna odsunął się, robiąc mi miejsce w przejściu. Nadal nic nie mówił, co wydawało mi się bardzo niepokojące, bo może jednak powinnam zawrócić?
                 Postawiłam torby gdzieś obok drzwi, nie przywiązując do nich zbytniej uwagi. Mężczyzna zamknął drzwi najciszej, jak tylko się dało, jakby nie chciał kogoś obudzić, po czym znowu zwrócił się w moją stronę. Milczał. Milczeliśmy wspólnie i w tym momencie byłam pewna, że mogłam tak milczeć z nim do końca świata. Jakiekolwiek myśli o tym, że mógł mnie nie pamiętać natychmiast przestały istnieć. Nie miały racji bytu, widziałam w jego oczach każdy z naszych wspólnych wieczorów.
                 Już otwierałam usta, żeby w końcu coś powiedzieć, zacząć się tłumaczyć, przeprosić i wyjść, ale siatkarzy był szybszy. Nagle przez jego twarz przemknął coś jakby wyraz niesamowitej ulgi, a potem niemal natychmiast znalazł się tuż przy mnie, pochylił się i, ująwszy moją twarz w dłonie, pocałował.
                 A potem wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko.
                 Chwyciłam jego koszulkę, która dosłownie kilka sekund później leżała już na ziemi, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego. Wszystko zaczęło rządzić się swoimi prawami, ale zaczynało mi się to podobać, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się buntować. Chwilę później i ja zostałam pozbawiona t-shirtu, a my znaleźliśmy się w zupełnie innym pomieszczeniu. Jak to się właściwie stało? W sumie, mógłby oprowadzić mnie po mieszkaniu, ale to turnee odbywające się właśnie w tamtym momencie chyba podobało mi się bardziej.
                 Nadepnęłam sobie na pięty adidasów, żeby łatwiej zeszły z moich stóp, bez konieczności schylania się i rozsznurowywania, która by wszystko zniszczyła, takie odniosłam wrażenie. Moja misja zakończyła się sukcesem i w końcu stałam boso, tak jak siatkarz.
                 Przez myśl przeszło mi wiele najróżniejszych obaw i potencjalnych problemów związanych z tym, do czego prawdopodobnie nasze zachowania zmierzały. Każdy kolejny pocałunek jednak je wymazywał i w końcu przestałam się bać. Byłam z nim. Po takim czasie, chociaż brzmiało to dla mnie całkowicie nie do wiary, byłam z nim. Jakby o mnie nigdy nie zapomniał.
                 Jego dłonie zsunęły się z moich policzków na ramiona, a później i niżej, błądząc po moim ciele. Na początku wszystkie moje mięśnie spięły się pod jego dotykiem, ale po chwili wszystko wróciło do normy, a opuszki jego palców zostawiały za sobą ślad w postaci gęsiej skórki i promieniującego na resztę mojego ciała gorąca. W końcu i ja się odważyłam, a kiedy moje dłonie przesunęły się po jego torsie i mięśniach brzucha, przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
                 Po chwili chyba znaleźliśmy się w sypialni, bo kątem oka zauważyłam niepościelone łóżko, na widok którego uśmiechnęłam się szeroko. Wszystko we mnie krzyczało i zaczęłam odczuwać strach, tak na poważnie. To działo się zbyt szybko. Zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko, bo mój umysł nie nadążał z rejestrowaniem kolejnych szczegółów, a wszystko musiało być idealnie.
                 Kiedy poczułam pod sobą miękki materac, który przesiąknięty był jego zapachem, wzięłam głęboki wdech i przyciągnęłam mężczyznę do siebie. W tym momencie wszystko zwolniło, przestaliśmy być tak łapczywi w swoich zachowaniach, a zaczęliśmy być delikatni, wręcz czuli, co sprawiało, że czułam się jeszcze lepiej i chciałam być jeszcze bliżej niego.
                 Jego rozgrzana skóra dotykała mojej w tak wielu miejscach. Jego usta całowały mnie tam, gdzie wcześniej nikt mnie nie pocałował. Jego oddech idealnie zgrywał się z moim. Pasowaliśmy do siebie. Zdążyłam stwierdzić, że nasze ciała splatały się ze sobą idealnie, tworząc coś, co mogło być starożytną rzeźbą stworzoną przez samego Michała Anioła – dynamiczne, harmonijne, pełne pięknej nagości i artyzmu. Wyciągnął rękę w moją stronę, by i nasze palce mogły się spleść, dopełniając dzieła.

                 Nigdy, przenigdy, nie pomyślałabym, że tak zacznę swój pobyt we Włoszech. Jeśli wcześniej byłam zawiedziona brakiem przywitania na lotnisku – teraz wszystko było w porządku. Ba! Więcej niż w porządku. Czułam się wniebowzięta, kiedy, leżąc tuż obok siatkarza, w jego łóżku, wodziłam opuszkami palców po wypukłościach mięśni jego brzucha. Druga ręka trwała spleciona z palcami mężczyzny, który gładził moje ramię i co jakiś czas przyciskał usta do mojego czoła.
                 Ta idealna chwila pełna pięknego milczenia mogła trwać wieczność. Chciałam, żeby trwała wieczność, pragnęłam tego, modliłam się o to, chociaż wiedziałam, że to nie było możliwe. W końcu będziemy musieli się podnieść, w końcu będziemy musieli wrócić do codziennych zajęć, co w obecnej chwili bardzo mi się nie podobało. Dziwne, bo jeszcze kilka godzin wcześniej byłam tak zmotywowana i chętna do rozpoczęcia treningów, a w tamtym momencie chciałam już nigdy nie ruszać się z tego jednego miejsca.
                 - Dlaczego nie zadzwoniłaś? – zapytał, przerywając ciszę. Przesunęłam się, odrywając wzrok od jego nagiej skóry i przenosząc go na twarz. Boże, czemu był taki idealny?
                 - Stwierdziłam, że wrócisz do swojego życia, do swojej dziewczyny i zostawisz mnie jako część przygody z igrzysk. Oj, nie wiem, chciałam dać ci spokój – przyznałam i zamknęłam oczy, czując się tak głupio, że nie chciałam nawet patrzeć na te jego pełne ciepła, idealne brązowe oczy.
Milczał. Chyba rozumiał, więc nie było potrzeby wypowiadanie bezsensownych słów. Milczenie było o wiele piękniejsze niż słowa, bo gdy milczeliśmy, mogliśmy usłyszeć więcej i zdecydowanie więcej zobaczyć. Kiedy wypowiada się słowa, przestaje się czytać z tego, co mówią oczy.
Mężczyzna uniósł nasze splecione dłonie i złożył pocałunek na grzbiecie mojej, przez co otworzyłam oczy. Posłał mi nieśmiały uśmiech, który sprawiał, że musiałam się zastanowić, jak się nazywałam.
                 - Na ile zostajesz? – spytał w końcu, przyglądając mi się ze zmrużonymi oczami. Całkowicie zapomniałam o tym, że jeszcze nie wiedział i uśmiechnęłam się, chociaż nie wiedziałam, czy powinnam.
                 - Na razie do końca sezonu. Załatwiłam sobie tutaj klub – powiedziałam szybko i cicho, mając nadzieję, że nie zrozumie. Bałam się jego reakcji, tym bardziej, że nagle zapadła między nami dziwna cisza. Po chwili jednak przyciągnął mnie do siebie z szerokim uśmiechem na ustach.

                 - Meraviglioso! – wymruczał pomiędzy pocałunkami.




__________________________
Przedstawiam wam mój ulubiony rozdział. Kiedy to pisałam dawno dawno temu, wydawało się dobre, teraz mam małe duże zastrzeżenia, ale mój ulubiony rozdział pozostaje moim ulubionym rozdziałem. Reakcje Gosi na widok Luci nadal przerażająco realne, opierane na faktach. Samego Lucę i jego zachowania też staram się opierać na faktach, ale skąd mam wiedzieć, jak się zachowuje w takich sytuacjach?
Jak już mówiłam, z tego, co sprawdziłam (a dokonałam tzw researchu) - w Modenie nie ma stadionu lekkoatletycznego (a przynajmniej nie ma go na mapach google) ani żadnego lekkoatletycznego klubu, ale że go tam potrzebowałam, to powstał w mojej głowie.
Do następnego w takim razie
D.

sobota, 4 października 2014

Rozdział 13

                 Łukasz Żygadło zadzwonił do mnie z samego rana, informując o tym, że cały dzień miał być przejazdem w Krakowie. Zapytał także, czy nie miałam ochoty się z nim tego dnia spotkać. Oczywistym było, że udzieliłam twierdzącej odpowiedzi.
                 Nie potrafiłam wymyślić bardziej oryginalnego, a jednocześnie przyjemnego, miejsca do spotkanie niż krakowski rynek, co nieco mnie zmartwiło. Powinnam znać każdy zakamarek miasta, tymczasem szłam na łatwiznę, ale było tak, ponieważ nie miałam kiedy lepiej poznać swoje miasto. Teraz w sumie nie miałam z kim trenować, a skoro robiłam to sama, powinnam ustawiać sobie trasy biegowe, dzięki którym lepiej poznałabym okolicę. Zanotowałam to w głowie jako całkiem niezły plan, ubrałam się w coś, w czym mogłam pokazać się pomiędzy ludźmi – krótkie spodenki, jako że było naprawdę ciepło oraz jeden z moich ulubionych t-shirtów i wyszłam z domu.
                 Na rogu placu, pośród starych, kolorowych kamieniczek, znajdowała się mała kawiarenka, w której zwykle nie przesiadywało zbyt wiele osób. Stwierdziłam więc, że będzie miejscem w sam raz na spotkanie z siatkarzem, który zapewne nie chciał zostać rozpoznany. Tak sądziłam.
                 Usiedliśmy więc przy jednym ze stolików i zamówiliśmy po kawie i rogaliku. Po raz pierwszy od długiego czasu, bo w sumie od igrzysk, nie mogłam pozbyć się z twarzy szerokiego uśmiechu, który pojawił się tam na widok mojego gościa jakby odruchowo.
                 Na początku nie za bardzo wiedzieliśmy, o czym mielibyśmy rozmawiać, więc opowiedzieliśmy sobie, co się z nami działo przez ten czas, przez który się nie widzieliśmy. Zwykła rozmowa, w sumie niezbyt zobowiązująca, ale bardzo mnie cieszyła. Jeszcze kilka tygodni wcześniej nigdy bym nie uwierzyła, gdyby ktoś powiedział mi, że będę piła kawę z Łukaszem i rozmawiała z nim jak ze starym dobrym znajomym. Bo chyba nim był, prawda? Chciał się ze mną spotkać, mogłam więc zakładać, że uważał mnie za swoją znajomą, a skoro tak było, to i ja mogłam uważać go za znajomego. Prawda?
                 W końcu doszliśmy do tematu planów na najbliższą przyszłość, którą dla sportowców zdawał się być najbliższy sezon klubowy.
                 Żygadło wyznał mi, że udało mu się ponownie podpisać kontrakt z Trentino Volley, co bardzo mnie ucieszyło, ale w sumie jednocześnie zasmuciło. Pogratulowałam mu, bo sezon we włoskiej lidze był zawsze spełnieniem marzeń dla siatkarzy, pośród których właśnie Serie A była uważana za najlepszą ligę świata. Z kolei jego wyjazd oznaczał, że już dwóch nowo poznanych mężczyzn miało niejako zostawić mnie dla słonecznej Italii. Nie miałam mu tego za złe, o nie! Zwłaszcza, że miał żonę i absolutnie nie był moją własnością, po prostu smutnym było, że także i on wyjeżdżał akurat do Włoch, gdzie już był Vettori.
                 Zdołałam wyznać mu, że nie miałam trenera. Opisałam nawet dokładnie jak to się stało, że nie miałam z kim trenować, bo Łukasz się o to dopytał, po czym stwierdził, że podjęłam dobrą decyzję. Przyjęłam jego pochwałę skinieniem głowy. Wiedziałam, że było to dobrą decyzją, ale przecież straciłam możliwość profesjonalnego trenowania.
                 - Nie martw się – odpowiedział mężczyzna. – Każdy klub olimpijczyka z finału weźmie w ciemno, musisz być cierpliwa, a coś na pewno się pojawi – uśmiechnął się do mnie, na co nie byłam w stanie odpowiedzieć mu inaczej jak kolejnym głupkowatym uśmiechem.
                 Potem tematy zeszły na coraz bardziej swobodne i nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy minęła kolejna godzina, a potem i kolejna. Poczułam wibracje telefonu w kieszeni spodni, więc, przeprosiwszy uprzednio Łukasza, zerknęłam na ekran. Darek. Miałam zamiar odebrać tylko po to, by powiedzieć mu iż byłam zajęta i chciałam oddzwonić później, ale nie dał mi dojść do słowa.
                 - Mam bardzo ważne informacje. Powtarzam, bardzo ważne. Za ile możesz być w moim mieszkaniu?
                 - Możemy poczekać z tym do wieczora? Tak jakby mam gościa.
                 - Jasne, ale potem będziesz wściekać się na siebie, że nie dowiedziałaś się szybciej, już to czuję. – Nie wiedziałam, co mogłoby zaskoczyć mnie na tyle, żebym chciała dla tego przerywać spotkanie z siatkarzem reprezentacji Polski. Pożegnałam się więc szybko z przyjacielem i powróciłam do Żygadły, który przypatrywał mi się z uniesionymi brwiami.
                 - Coś ważnego? – zapytał, kiedy usiadłam na swoim miejscu.
                 - Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia – odparłam, wzruszając ramionami. – Nie chciał mi zdradzić o co chodziło, ale to może zaczekać.
                 - Jesteś pewna? Ja i tak będę się powoli zbierał, więc mogę cię odprowadzić i dowiesz się, co to za ciekawostka – uśmiechnął się, a ja po prostu nie mogłam się nie zgodzić.
                 Z głównego rynku w Krakowie do mieszkania Darka nie było daleko, nasz spacer zatem nie był zbyt długi i nie zdążyliśmy poruszyć zbyt wielu tematów, ale nie przeszkadzało mi to. Sam fakt, że spędziłam z nim pół dnia sprawiał, że miałam tak dobry humor, że prawdopodobnie nic nie było w stanie go zniszczyć.
                 Pod drzwiami kamienicy, w której mieszkanie wynajmował mój przyjaciel, przystanęliśmy, by wyczerpać temat, na który akurat rozmawialiśmy.
                 - Mój numer telefonu masz – stwierdził siatkarz. – Możesz dzwonić, jeśli będziesz gdzieś w pobliżu. Jeśli ja będę w pobliżu, także dam znać, żebyśmy mogli dokończyć niedokończone.
                 - Jasne, będę pamiętała – odparłam uradowana i wyciągnęłam ręce, by wyściskać Łukasza na pożegnanie. Ten przycisnął mnie do siebie, wytłaczając całe powietrze z moich płuc, ale wbrew pozorom uznałam to za bardzo przyjacielski uścisk. Na koniec cmoknęłam go w policzek i upewniwszy się, że dotrze z powrotem do swojego auta, ruszyłam biegiem, żeby dowiedzieć się, co było tak nagłym powodem, dla którego Darek mnie do siebie ściągnął.
                 Bezpiecznie pokonałam ostatni stopień na klatce schodowej, o który niesłychanie często się potykałam, i znalazłam się na trzecim piętrze budynku. Prawdopodobnie byłam w stanie z zamkniętymi oczami dostać się pod drewniane drzwi z numerem 8, za którymi znajdowało się mieszkanie mojego dobrego przyjaciela.
                 Zapukałam dwa razy, po czym, jak to miałam w zwyczaju, nie czekając na odpowiedź, otworzyłam nacisnęłam klamkę, aby otworzyć drzwi.
                 Weszłam do środka, zastając zakochanych siedzących na kanapie i trzymających się za ręce. Oglądali chyba jakiś film, w każdym razie film był włączony, a oni wydawali się rozmawiać, zanim, oczywiście, przerwałam im swoim wejściem. Ich widok mnie rozczulił, bo wyglądali razem naprawdę absolutnie cudownie, a wzrok, jakim na siebie patrzyli, od razu dawał do zrozumienia, co między nimi było. Jednocześnie poczułam coś jakby ukłucie... czegoś mniej-więcej pod sercem. Nie rozumiałam tego i miałam nadzieję, że to nie było nic poważnego, bo nie mogłam sobie pozwolić na kolejne kontuzje. Tym bardziej nie na kontuzję serca.
                 Para natychmiast spojrzała na mnie, jakby domagając się wyjaśnień.
                 - Łukasz i tak już jechał w swoją stronę – odparłam, tłumacząc się. – A brzmiałeś bardzo poważnie, więc się przestraszyłam i przyszłam najszybciej jak tylko się dało.
                 - Czekaj, czekaj, czekaj, jaki Łukasz? – Anka zamrugała kilka razy, nie odrywając ode mnie wzroku. - Darek mówił, że mówiłaś, że masz jakiegoś gościa.
                 - No, Łukasz – powiedziałam cicho. – Żygadło – dodałam z delikatnym uśmiechem.
                 - Czy ty spotykasz się z Łukaszem Żygadło? Czemu znowu nic nie wiem? Czemu muszę się od ciebie wszystkiego domagać? – kobieta zerwała się z kanapy, a ja natychmiast uniosłam ręce w geście poddania się.
                 - Stop, stop! – odparłam niemal natychmiast i zaczęłam wyliczać na palcach. – Po pierwsze, nie spotykam się z nim, spotkałam się raz, dzisiaj, bo był przejazdem i do mnie zadzwonił. Po drugie, on ma żonę! – Ruszyłam powoli w kierunku kanapy, na którą Anka z powrotem usiadła, powoli kiwając głową.
                 - Już myślałam, że ci przeszło, no wiesz... – zaczęła z szerokim uśmiechem, chociaż mnie nie było do śmiechu. Ani trochę. Wzruszyłam ramionami, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć i opadłam na fotel ustawiony obok.
                 - Więc? – zaczęłam, zwracając się w stronę ich dwójki. – Co to za super ważna informacja?
                 Już wcześniej niepokoiła mnie cała ta sytuacja z telefonem od Darka, a kiedy obydwoje szeroko się uśmiechnęli, zaczęłam bać się jeszcze bardziej. O co mogło im chodzić? Czemu tak długo milczeli? Czy zawsze musieli mnie trzymać w takim napięciu? Jakby nie mogli po prostu najzwyczajniej w świecie odpowiedzieć od razu na zadawane przeze mnie pytania. Nie, oni musieli bawić się w te wszystkie ceregiele, w czasie, w którym w mojej głowie rodziły się tysiące różnych scenariuszy wszystkich możliwych, i niemożliwych, wydarzeń, a ja denerwowałam się coraz bardziej.
                 W końcu Ania przejęła pałeczkę i posławszy mi kolejny promienny uśmiech, jeszcze bardziej pogmatwała mi w głowie.
                 - Jedziesz do Italii! – wykrzyknęła, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodziło.
                 - Przecież nie mogę teraz sobie na to pozwolić – odburknęłam. – Myślałam, że rozumiecie, przecież szukam miejsca, w którym mogłabym trenować, nie chcę jechać na wakacje.
                 - Nie mówimy o wakacjach, moja droga – do rozmowy włączył się Darek, a ja nadal miałam kompletną pustkę w miejscu, gdzie powinien być mój pracujący mózg. Posłałam im więc jedno z najbardziej zdezorientowanych spojrzeń, na co ci odpowiedzieli śmiechem. Co w sumie jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
                 - Chodzi o to, – zaczęła Ania – że Darek obiecał pomóc ci szukać klubu, pamiętasz?
                 - Pamiętam – przytaknęłam i nagle wszystko zaczęło do mnie docierać. Szczęka opadła mi prawdopodobnie do ziemi i zaczęłam kręcić głową. – Niemożliwe – wyszeptałam.
                 - A jednak! – Darek był z siebie bardzo zadowolony. – Udało mi się dogadać z jednym z włoskich klubów, musisz do nich tylko zadzwonić i w sumie dogadać szczegóły. I, jakby co, jestem twoim menadżerem. Musiałem coś wymyślić, bo nie chcieli mnie słuchać. Jak ty w ogóle możesz znieść tych Włochów? Krzyczą tylko i w ogóle nie da się z nimi dogadać i...
                 - Jezu! – teraz to ja wykrzyknęłam, kiedy w końcu doszłam do siebie. Podskoczyłam i rzuciłam się na przyjaciół, ściskając ich. – Nawet nie wiem, co powiedzieć – dodałam po chwili.
                 - Nic nie mów – Darek podał mi plik kartek. – Powysyłali mi jakieś papiery, masz je uzupełnić i zabrać ze sobą. Za dwa tygodnie chcą się z tobą widzieć, więc chyba musisz rezerwować bilety na samolot.
                 Chwyciłam plik deklaracji, zgód i umów i zaczęłam przeglądać. Wszystko brzmiało bardzo sensownie, ale tego mogłam być pewna, bo Darek nie był typem człowieka, który dałby sobie w kaszę dmuchać. Kiwałam głową, czytając po kolei każdą linijkę. W końcu doszło do mnie, że nie miałam pojęcia, dokąd właściwie leciałam, a Włochy były ogromnym krajem, pełnym najróżniejszych klubów.
                 Znieruchomiałam, kiedy przeczytałam nazwę miejscowości zawartą w pieczątce klubu. Czytałam ją raz po raz, upewniając się, że to nie jakieś majaki. Przyglądałam się po kolei każdej literze, upewniając się, że nie mylę ich z innymi, że tego sobie nie wymyślałam. Wzięłam głęboki wdech, powoli wypuściłam powietrze, zamknęłam oczy i ponownie je otworzyłam. Po raz kolejny spojrzałam na niebieską czcionkę i gdy po raz kolejny z liter ułożyłam dokładnie ten sam wyraz, podniosłam wzrok na dwójkę na kanapie.
                 - Modena – wyszeptałam, czując jak do oczu napływają mi łzy. Dlaczego właściwie? Nie wiedziałam, czy były to łzy pełne smutku, bo opuszczałam Polskę, łzy pełne nadziei, bo zaczynałam nową przygodę w swojej sportowej karierze, czy łzy pełne radości, bo przez dobrych kilka miesięcy miałam pracować w tym samym mieście, co Luca Vettori. Prawdopodobnie z każdych po trochu. Westchnęłam cicho, próbując opanować nerwową i zdecydowanie zbyt intensywną reakcję mojego organizmu.
                 - Coś z nią nie tak? – zapytała nieco przestraszona Ania, patrząc na mnie z wyraźnie widocznym niepokojem.
                 - To się okaże – odparłam i wyściskałam ich po raz kolejny. – Muszę iść – oznajmiłam – dzwonić do mojego przyszłego miejsca pracy, rozumiecie – wyjaśniłam z uśmiechem.
                 Odpowiedzieli skinieniem głowy, ale nadal widziałam u nich jakiś niepokój. Kobieta poprosiła mnie, żebym wieczorem do niej zadzwoniła. Po raz pierwszy nie żądała natychmiastowych wyjaśnień, widocznie moja reakcja była dosyć nietypowa, ale w sumie mnie to nie obchodziło.
                 W tamtym momencie, wracając do domu, a później kładąc się do łóżka, po głowie chodziło mi jedno słowo. Jedno słowo, będące jednocześnie miejscem, do którego pragnęłam pojechać od bardzo długiego czasu, ale teraz, kiedy była do tego okazja, zaczynałam się go bać.

                 Modena.



______________________
Ale się dzieje, ojej, Gosia zmienia miejsce zamieszkania, Gosia znalazła miejsce pracy, czyżby miało być ciekawiej?
Gwoli ścisłości - w Modenie nie ma klubu lekkoatletycznego (przynajmniej żadnego nie znalazłam) - fikcja literacka.
Do następnego
D.